sobota, 30 kwietnia 2016

PO CO NAM INTERNETOWY FEJM?

Przychodzę dziś do Was z dość nietypowym wpisem. Nietypowym, bo coś takiego do tej pory nie pojawiało się na moim blogu, chociaż w założeniu miało. Odeszłam trochę od moich planów, ale już wracam i to ze zdwojoną siłą. 
Przyznaję się od razu, że wpis ten powstaje w oparciu o ten - klik. W komentarzu nie zmieściłam wszystkiego, co chciałam powiedzieć na ten temat i postanowiłam odpowiedzieć z ten sposób. Stąd taki sam tytuł posta. Dlatego też prosiłabym Was o przeczytanie najpierw tamtego wpisu, a potem dopiero mojego.

Fejmy?


Pamiętam jak kiedyś, kiedy dopiero zaczynałam korzystać z internetu, ogromną popularność zdobyło Ask.fm. Nie były to jakieś zamierzchłe czasy, bo datowałabym to mniej więcej na końcówkę podstawówki, może początek gimnazjum, czyli może jakieś 6-7 lat temu. W każdym razie na takim Asku były osoby, które z jakiegoś powodu były okrutnie popularne. Dostawały masę pytań, jakieś znaczki, ordery czy cokolwiek to było (pamiętam tylko, że za to płaciło się przez smsa i można było właśnie komuś podarować z taki sposób). Teraz zupełnie tego nie rozumiem, bo przecież te wszystkie fejmy nie robiły nic poza byciem na Asku. Nic, naprawdę! Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek z tych popularnych osób prowadził bloga, kanał na YouTube, czy udzielał się w jakikolwiek inny sposób. Oni tylko odpowiadali na pytania, czasem wrzucali swoje zdjęcia, a sieć ich obserwatorów rosła i rosła. Jak mówię, teraz tego nie rozumiem, ale wtedy bardzo chciałam coś takiego osiągnąć.
I w sumie to po części mi się to udało. Trochę później, bo już kiedy byłam w drugiej, może trzeciej gimnazjum, rozpoczęła się era Photobloga. Sytuacja wyglądała podobnie jak z Askiem, z tym, że tym razem postanowiłam dołączyć do tego wyścigu szczurów. Założyłam anonimowego Photobloga, który miał jakieś 2500-3000 obserwatorów. Sama nie wiem czy na dzisiejsze realia to dużo, ale wtedy byłam z siebie strasznie dumna. Prowadziłam moją stronę przez jakiś czas, do momentu, w którym poczułam, że robię coś złego. Nie chcę tutaj o tym opowiadać, ale wywierałam okropnie zły wpływ na moich obserwatorów. W tym momencie usunęłam Photobloga i już nigdy do niego nie wróciłam. 

Kiedy przestać?


Po co Wam o tym mówię? Otóż w poście, który podlinkowałam Wam na górze (i który mam nadzieję, że jest przeczytany!) jest mowa o Essenie O'Neill. To bodajże modelka, śliczna i bardzo popularna w Internecie. Tak przynajmniej było, dopóki nie postanowiła rzucić tego wszystkiego. Essena odeszła od Internetu, skasowała swoje Social Media, o czym mówi w tym filmie:


Czy Essena zrobiła dobrze, wycofując się z tego "biznesu"? Pewnie tylko ona mogłaby Wam na to odpowiedzieć. Ja mogę tylko powiedzieć, że ją po części podziwiam. Mieć wszystko, o czym marzy 90% osób, które próbują w jakiś sposób udzielać się w Internecie i tak po prostu z tego zrezygnować? Zawieźć swoich obserwatorów? 
Tak, jeśli to uczyni nas szczęśliwszymi. Essena mówi o tym, czym tak naprawdę są te wszystkie obserwacje i lajki, do których wszyscy tak dążymy. To liczby. Odpowiedź jest szalenie prosta. To tylko liczby, które nie powinny za żadne skarby decydować o naszym szczęściu. W filmie można też usłyszeć, że Essena miała styczność z osobami dużo bardziej popularnymi od niej i wiecie co? Wiele z nich było w depresji i uśmiechało się tylko w momencie, kiedy robiło zdjęcie na Instagram. Należałoby zastanowić się chwilę, czy kilka, albo i kilka tysięcy lajków jest tego warte. 

Wychodzę teraz na bardzo krytyczną, ale tak nie jest. Sama działam w Social Mediach, prowadzę bloga, Facebooka, Instagram, czasem Tumblra. Jestem raczej aktywna w Internecie, bo z tym wiążą się moje pasje. Liczę się też z tym, że praktycznie każdy w jakimś stopniu żyje Internetem. I nie ma w tym nic złego! Wystarczy wiedzieć gdzie stoi granica i nie przekraczać jej. Nie ma niczego złego w dodawaniu filtra na zdjęcie, bo każdy chce być odbierany jako ładniejszy, szczuplejszy i Bóg wie jeszcze jaki. Naprawdę, to jest okej. Problem pojawia się wtedy, gdy naszym celem w życiu staje się liczba lajków, a znajomymi obserwatorzy. 
Post kieruję głównie do osób, które w jakiś sposób udzielają się w Internecie. Obejrzyjcie film Esseny i weźcie sobie do serca to, co mówi. Trzeba znać granice i wiedzieć kiedy się wycofać.


      

czwartek, 28 kwietnia 2016

Wywiad z blogerem: Krzysiek Dziekański


Życie jest domeną równie agresywną co rozwojową. Na blogu chcę nieść unikalną wartość, wartość, której boi się obecne, "demokratyczne" społeczeństwo. Ludzie rzucają się w próżnie, a ja w prosty, subiektywny sposób chcę im pokazać jak wypłynąć na wierzch. Bloga prowadzę wraz ze swoim przyjacielem, którego cenię równie jak siebie. Wciągnąłem go w to, bo wiem, że potrafi przekazać coś równie unikalnego jak ja. Aby zrozumieć naszą "twórczość" trzeba po prostu do niej zajrzeć, otworzyć się na jej treść. Bywa ona czasem tak niewygodna, ze potrafią się posypać tak zwane "hejty". Ale… agresja jest dążeniem” – tak mówi o swoim blogu Krzysiek Dziekański, z którym miałam przyjemność przeprowadzić dziś wywiad.  Wstęp jest bardzo intrygujący i zapewniam, że cała rozmowa jest utrzymana w podobnym klimacie. Z Krzyśkiem rozmawiało mi się bardzo miło, bo jest to osoba niebanalna i mająca coś do powiedzenia. Właśnie takich blogerów szukam i takich chcę Wam przedstawiać.
Warto dodać, że Krzysiek jest też autorem książki, co czyni go czymś więcej, niż tylko blogerem. Ten temat również poruszamy w naszej rozmowie. Jeśli chcecie poznać autora bloga Męska Strefa, który znajdziecie pod tym linkiem – klik, to czytajcie dalej.




Michalina: Pierwszym pytaniem, które mi się nasuwa jest to, skąd taki pomysł na bloga? Dlaczego akurat taka tematyka?
Krzysiek: Ostatnie trzy lata spędziłem w gimnazjum. I wiesz co? To miejsce, jest takim sennym wyrzutkiem, który zaspany tuła się w ciemnościach, z nadzieją, że zza warstwy swojego własnego brudu wyłoni się piękno tego świata. Obserwując tą istotę można dostrzec jak wielkim jest degeneratem.
I to właśnie przez to postanowiłem założyć bloga. Wiem, że są jeszcze ludzie, którzy mają w sobie coś głębszego aniżeli Nike na nogach. Tą grupę chcę wspierać w rozwoju, łączyć i pokazywać, że nie są sami. A tą drugą - zdemoralizowaną część chcę ciągnąć w górę.

Michalina:  Muszę przyznać, że wybrałeś sobie bardzo ambitne zadanie, ale nie zostaje mi nic innego, jak tylko życzyć Ci powodzenia w naprawianiu otaczającego Cię świata. Blog, który obecnie prowadzisz jest Twoim pierwszym dziełem, czy miałeś coś wcześniej?
Krzysiek: Zasugerowałaś mi próbę zbawiania świata, a to wcale nie tak.
 To nie pierwszy mój blog, ale do wcześniejszych zabrakło motywacji. W końcu powstał owoc mej pracy, który jest prężny oraz trwały. Mam kilkadziesiąt stałych czytelników, którzy wynoszą z tego bloga treści, a potem realizują ich założenia. Piszę głównie dla nich, a reszta? Reszta znajdzie coś dla siebie, przecież jest tam też wiele refleksji, dodatkowo recenzji i innych pierdoł typu lifestyle.

Michalina: Wybacz, jeśli się pomyliłam, ale najzwyczajniej w świecie tak można zinterpretować Twoje słowa. Jakbyś miał ambicje, żeby zostać Chrystusem blogosfery.
Krzysiek:  Tu w końcu wchodzimy na ciekawą tematykę: interpretacja i nadinterpretacja. Ty wydajesz się zdolna do tej drugiej. Ludzie lubią dosłowność sam ją lubię, ale równie mocno kocham ukrywać treści dryfujące między liniami moich zdań.
Chrystus blogosfery. Stopniowo byłem panteistą, potem deistą, obecnie można nazwać mnie ateistą. I tu nawiązuje do bloga: jakbym miał być Chrystusem blogosfery, to najpierw wierzyłbym w to, że mogę ją zmienić, kolejno negował istnienie zmiany jako zmiany fizycznej, ale wierzył w jej istnienie, potem już tylko wierzył: okey coś tam zrobiłem, ale to już w nic nie ingeruję, a na końcu i tak przestałbym wierzyć w cokolwiek.
Człowiek lubi sobie tworzyć fikcję, w końcu mamy Świętego Mikołaja czy Króliczka Wielkanocnego, ja w tę fikcję nie wierzę. Dla mnie świat pokazał drugie oblicze i cholernie żałuję, że budzę się widząc zdjęcie tej, drugiej strony medalu nad łóżkiem.

Michalina: Masz całkowitą rację i tak samo to prawda, że trochę nadinterpretuję Twoje słowa. Z drugiej strony wydajesz się strasznie krytyczną osobą, dlaczego?
Krzysiek: Bo jestem krytyczny. Przez to często jestem uważany za idiotę, który wylewa agresje na innych, a powoduje to jego własna niedoskonałość - fakt tak funkcjonuje połowa jednostek, ale nie ja. Przez długi okres swojego życia byłem jednostką cholernie autodestrukcyjną - predyspozycja krytyczna mi z tego pozostała. Krytyka, krytyka, krytyka, ale w jaki inny sposób przekazać innym ludziom, że czas coś zmienić, skoro oni każde napomknięcie o wadach tego świata traktują jako krytykę? Połowa to oportuniści i konformiści bo przecież szczytem szczęścia jest teraz ogrom pieniędzy. Jestem jak kropla wrzątku zatopiona w białku jajka, gdzie piękno kryje się pod skorupą. Wpadam do środka i ścinam wszystko wokół, mimo, że na końcu i tak pozostaje zatrzymany.

Michalina: Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Teraz jednak wolałabym jednak jeszcze na chwilę wrócić do tematu bloga, może trochę marketingu. Interesuje Cię to w jakiś sposób? Robisz coś, by zapewnić swojej stronie rosnącą liczbę czytelników?
Krzysiek: Pewnie, że interesuję. Jedną z najefektywniejszych, stosowanych przeze mnie metod są… wywiady. Piszę wiele oficjalnych maili, przeprowadzam wywiady z różnymi osobami. Jak wiadomo one potem, z reguły je udostępniają. Ludzie wchodzą ja zyskuje czytelników. Bo nawet w wywiadach wtrącam swoje.

Michalina: Z kim przeprowadziłeś wywiad, z którego jesteś najbardziej zadowolony?
Krzysiek: Tyberiusz "Tyberian" Kowalczyk. On niósł konserwatywne wartości, a poza tym... przeważała tematyka sportów walki, a to raj, w którym mogę cieszyć się plonami rozmów. Poza tym był to wywiad przeprowadzany telefonicznie, wiec wszystko płynęło całkowicie inaczej.
Na drugim miejscu postawię Tomasza Kowalczyka, ale na drugim tylko dlatego bo jego wywiad zniknął - przeniósł się do mojej książki.
Dzieli wraz z Tybkiem pierwsze miejsce Karol Michalik. Nihilista, który traci pamięć, a to co dla niego istotne chcę zapisać i udostępnić w formie książki. Choć akurat wywiad z Karolem powierzyłem współzałożycielowi tego bloga - Piotrkowi.

Michalina: Okej, w takim razie jeszcze jedno blogowe pytanie: co lubisz czytać? Podobne blogi do Twojego czy coś zupełnie innego?
Krzysiek: Zacznijmy od tego, że ja czytam tylko trzy blogi. Jeden praktyczny:  Facetem jestem i o siebie dbam, prowadzony przez Tomasza Saweczko, psycholog-pisze, prowadzony przez Monikę Kotlarek oraz tomaszkowalczyk.com, prowadzony przez wspomnianego już wielbiciela sztuki oraz poetę.

Michalina: Muszę przyznać, że Jestem facetem i dbam o siebie też czytam, mimo tego, że nie jestem facetem ;). Z innej beczki. Wiem, że wydałeś książkę. Powiesz coś o niej?
Krzysiek: darquizi.blogspot.com - mój stary blog, który teraz przekierowuje na moją obecną domenę. To blog, któremu zawdzięczam na prawdę wiele, półtorej roku temu, to właśnie dzięki niemu odważyłem się robić w blogosferze to co robię obecnie. Książka jest zmienioną formą tamtego bloga, który już nie istnieje, bo w pełni oddałem się nowemu projektowi. Treści bazują na tych z bloga, skupiam się na samorozwoju, choć nie brakuje dawki refleksji, wywiadów czy filozoficznych rozważań. To takie wszystko w jednym, owoc mojej osoby.

Michalina: Wiem też, że, jakby nie patrzeć, jesteś bardzo młody. Jak udało Ci się organizacyjnie załatwić wydanie tej książki? Nabiegałeś się po wydawnictwach? Opowiedz, proszę, jak to było od samego początku, bo osobiście bardzo mnie to interesuje.
Krzysiek: Zacznijmy od tego, że ja zacząłem bardzo wydajnie pisać całkowicie inną książkę, w momencie, w którym dostałem propozycję od wydawnictwa Złote Myśli. Napisałem połowę dzieła, wysłałem im i dopiero poznałem warunki. Od razu zrezygnowałem.
Nową książkę wydałem dzięki Ridero. Wszystko odbywało się online, a potem już tylko czekałem na moderację i akceptację 4 wydawnictw. Książka się spodobała, została zaakceptowana, a mi nie pozostało teraz czekać, aż pojawi się na e-półkach księgarni. Książkę wydałem w wersji e-booka, bo po pierwsze to prostsze, a po drugie ja sam wolę e-booki, choć polskie społeczeństwo sceptycznie do nich podchodzi.

Michalina: Masz zamiar kiedyś wydać książkę również w wersji papierowej? Osobiście uważam, że taka pozycja sprzedałaby się lepiej ze względu właśnie na to, że, jak mówisz, Polacy podchodzą sceptycznie do e-booków.
Krzysiek: Nie zależy mi na ogromnej sprzedaży. Z reguły postępuję wobec własnego głosu, tak jest i w tym przypadku. Obecnie piszę powieść, o chłopaku powiązanym z mafią i ją planuje wydać w wersji fizycznej. Ale to tylko dlatego, bo chcę mieć twardą okładkę i 200 stron na swoim regale pośród serii książek masy, twórczości Tokarczuk oraz kilku innych autorów.

Michalina: A więc szykuje się kolejna książka? Zdradzisz moim czytelnikom coś na temat jej fabuły, czy to jeszcze tajemnica? ;)
Krzysiek: Zdradzę ile mogę. "W imię świętej przyjaźni" - taki jest tytuł. Akcja odgrywa się w latach 90, miejsce to Pruszków oraz okolice. Dwójka przyjaciół, mężczyzn. Dwa zupełnie inne charaktery, jeden szuka łatwego sposobu na zarobek, drugi to wytrwały sportowiec, zawodnik MMA. Pierwszy z nich już dawno wciągnął się w kontakty z mafią, ale teraz chce posunąć się o krok dalej. Chce wciągnąć w to swojego przyjaciela, jego celem są nielegalne walki, ze swojego braciaka chcę uczynić gwiazdę gal. Okłamuję go, a tamten święcie przekonany, że robi w słusznym celu - niesienia koniecznej pomocy dla swojego towarzysza, walczy i ginie podczas trzeciej walki. Nasz zły charakter przechodzi metamorfozę i próbuję się zemścić.
Chcę dzięki tej książce pokazać problemy współczesnego społeczeństwa i ujawnić lico degrengolady. Że w książce, charakter jednego bohatera odzwierciedla mój sposób bycia, a osobowość drugiego odzwierciedla mojego przyjaciela, którego ze mną już nie ma.

Michalina:  Brzmi strasznie ciekawie. Lubię książki, które oprócz samej akcji mają jeszcze jakieś drugie dno. Z tego, co widzę, Twoja właśnie taka będzie. Porozmawialiśmy o książkach, a teraz, na koniec, chciałabym wrócić trochę do tematu bloga, żeby jakoś ładnie zamknąć nasz wywiad. Chodzi mi mianowicie o to, czy zamierzasz kiedyś skończyć z blogiem i oddać się innym zajęciom (jak chociażby tworzenie kolejnych powieści), czy może widzisz w nim sposób na zarobek, utrzymanie się?
Krzysiek: Zarobek z bloga ma być dla mnie korzyścią, a mój będzie posiadał silny puls, dopóki ja będę miał tematy, a na świecie będzie choćby jedna osoba, która będzie preferowała czytać, aniżeli oglądać tego dennego YouTube’a, które odebrał nam możliwości wizualizacyjne.

Michalina: Okej, myślę, że to już wszystko, o co chciałam Cię zapytać. Chyba, że chcesz jeszcze coś dodać? Jakaś rada na koniec dla moich czytelników?
Krzysiek: Bądźcie sobą i pilnujcie własnej ideologii. Zapamiętajcie, że nieulotną formą szczęścia jest samoakceptacja, a nie akceptacja nas przez innych. Jeżeli boicie się opinii innych ludzi, to jesteście idiotami. Bo ludzie nas oceniają, ale przyzwyczajają się szybciej niż nam się wydaje, a ich pamięć co do naszych dziwactw jest krótsza niż nasze ograniczenia.

Na koniec jeszcze raz chciałabym Was zaprosić na bloga Krzyśka – klik. Jestem przekonana, że nie zawiedziecie się.


     




wtorek, 26 kwietnia 2016

Wywiad z blogerem - Sebastian Waszczuk

Długo zastanawiałam się z kim przeprowadzić wywiad, bo miałam niemało kandydatów. Postanowiłam jednak postawić przede wszystkim na jakość, bo nie chcę przecież dodawać byle czego na bloga. W tym momencie znalazłam Sebastiana z bloga, którego znajdziecie tutaj: klik.  Osobiście muszę przyznać, że to jest ostatnio jedna z moich ulubionych stron, które czytam w wolnym czasie. 
Co można powiedzieć o blogu Sebastiana? Sam autor twierdzi, że po części należy on do stron lifestylowych. Nie jest to jednak typowa pozycja, bo i autor nie jest typowy. Jeśli chcecie poczytać o życiu z męskiego punktu widzenia, serdecznie zapraszam. 
Więcej jednak powie Wam sam Sebastian.

Michalina: Skąd taki pomysł na bloga? Dlaczego akurat taka tematyka?
Sebastian: Moje życie blogowe zaczęło się jakoś dwa lata temu, kiedy to pierwszy raz założyłem bloga. Nie był to jakiś ambitny czy godny uwagi wytwór, ale od tamtego czasu zacząłem zagłębiać się w blogosferę i tak oto widzimy mnie teraz, jako autora aktualnego bloga. Głównym powodem założenia tej mojej małej strony w internecie była chęć wyrażenia siebie i swoich poglądów, chęć pokazania ludziom jak widzę świat ja i może nawet nakierowania ich na nową drogę.
Prowadzę bloga lifestylowego z przemyśleniami. Sam do końca nie umiem go skategoryzować, bo piszę w nim to, co uważam za stosowne, nie kieruję się jakimiś zasadami, mój blog jest wolny tak jak ja, ale jak wspomniałem jakaś konwencja lifestyle jest, więc o makijażu raczej u mnie nie przeczytacie.

Michalina: Jak długo piszesz blogi? Nie tylko obecnego, ale ogólnie. Ile ich miałeś?
Sebastian: Jak wspomniałem wyżej, moja przygoda z blogowaniem zaczęła się około dwóch lat temu. Zacząłem od nieprzemyślanych tworów, które musiałem potem usuwać, bo nie wiedziałem jak dalej cokolwiek prowadzić. Myślę, że musiałem dorosnąć i dostosować chęci do możliwości. Wyklarować to, co chciałem żeby zostało i usunąć to, co mi przeszkadzało. Do teraz miałem chyba z 5 blogów, na niektórych nawet nie pojawił się jeden wpis.
źródło: facebook

Michalina: Długo myślałeś nad założeniem bloga?
Sebastian: Szczerze mówiąc nie. Pewnego wieczora, myślę, że przez znudzenie, postanowiłem wejść i blogspota i zrobić coś nowego. Potem zobaczywszy chaos wróciłem na wordpress gdzie do tej pory piszę, bo najzwyczajniej jest mi tam lepiej. Nad aktualnym blogiem rozmyślałem kilka dni aż w końcu powiedziałem, że „robię” i tyle. Blog zaczął działać i bardzo się z tego cieszę.

Michalina: Skąd bierzesz pomysły na posty?
Sebastian: Jestem fanem Youtube’a i chyba, dlatego najwięcej inspiracji biorę stamtąd. Tak, inspiruję się Internetem szeroko pojętym i tym, co widzę, na co dzień. Większość postów przyszła mi do głowy od tak sobie, a inne znalazłem w filmikach, na Pintereście czy na innych blogach. Jeżeli by się tak zastanawiać, mi o inspiracje nie trudno. Zawsze znajdę jakiś ciekawy temat do poruszenia.

Michalina: W jaki sposób zdobywasz czytelników?
Sebastian: Myślę, że nie staram się jakoś specjalnie. Mam swoje sprawdzone sposoby, które każdy z blogerów wykorzystuje. Jest też kilka takich, które uważam za żałosne i nie do przyjęcia, mimo że są powszechne. Zazwyczaj po prostu, ogłaszam bloga na social mediach, potem robę to z postami. Kontaktuje się z innymi blogerami, aby współpracować, robimy kampanie i inne fajne rzeczy. Nigdy nie oferuję kom/kom czy obs/obs, bo to według mnie najzwyczajniej w świecie fałszywe, żałosne i nieefektywne, bo co mi z obserwacji na pusto, skoro potem będzie zero reakcji.
źródło: blog Sebastiana

Michalina: Jakiego rodzaju posty zdobywają największą popularność na Twoim blogu?
Sebastian: Piszę wiele postów o rożnej tematykach, ale najbardziej podobają się te, że tak powiem, nacechowane emocjonalnie. Te, które wzbudzają odzew czy początkują jakąś reakcję. Wojny płci czy podobne tematy to ciekawy sposób by ujrzeć zdanie innych, często odmienne od naszego.

Michalina: Przygotowujesz się jakoś do pisania postu? W jaki sposób?
Sebastian: Moje przygotowania zaczynają się godzinę przed publikacją postu, którego de facto jeszcze nawet nie ma. Piszę spontanicznie by nie zatracić tej początkowej idei. Jeżeli już się przygotowuję, to szukam grafik lub sam je robię. Moje posty na początku zawsze opatrzone są grafiką, a ułożenie kompozycji spójnej i dobrej oraz dobranie odpowiednich czcionek to nie lada wyzwanie.

Michalina: Najbardziej czasochłonny post na blogu? Co zajęło tyle czasu?
źródło: blog Sebastiana
Sebastian: Trudno mi o takim mówić, bo zdaje się większość była przygotowywana drogą z pytania powyżej. Ale najdłuższym postem, jaki musiałem przygotować, niekoniecznie pod względem treści, ale organizacji był pierwszy post z serii Sense of Self. Serii, której nie do końca dawałem kredyt zaufania i myślałem, że się nie powiedzie. Myliłem się.

Michalina: Czym zajmujesz się poza blogowaniem? Uczysz się, pracujesz? A może poświęciłeś się blogowi w stu procentach?
Sebastian: Niedawno skończyłem osiemnaście lat. Blogowanie to niejako hobby, które realizuje w weekendy i po szkole. W przyszłości mam nadzieję, że blog stanie się czymś więcej niż tylko hobby, ale nadal czekam na to, co przyniesie mi życie.

Michalina: Jakie posty najbardziej lubisz pisać, a jakie czytać? Twoje wybory się pokrywają?
Sebastian: Myślę, że czytam takie, które mi się spodobają, a jest ich mało jak na razie. Mogę stwierdzić jednak, że preferuję lifestyle’owe blogi, bo uwielbiam dyskutować i widzieć, jakie podejście do sprawy mają inni.

Michalina: Zamierzasz kiedyś przestać pisać? Mówisz sobie czasem: "Okej, po trzydziestych urodzinach zakończę to wszystko!"?
Sebastian: Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim podejściem. Nie stawiam sobie niepotrzebnych granic, bo nastawiony jestem na rozwój. Życie pokaże, może kiedyś stracę zapał, a może i nie. Jak na razie nie mam zamiaru przestawać robić cokolwiek, co lubię.

Na koniec chcę oczywiście podziękować Sebastianowi za wywiad. Bardzo miło mi było nawiązać z nim współpracę. Kolejny tego typu post powinien ukazać się już w przyszłym tygodniu. 
Piszcie, proszę, co myślicie na temat moich wywiadów. Każda opinia jest bardzo istotna :).


    


sobota, 23 kwietnia 2016

Nauka języka norweskiego w domu - metody i trochę o motywacji

Nauka języka norweskiego, tak samo jak i innych języków, jest najtrudniejsza na początku. Ciężko jest nam się zebrać, żeby zacząć, a nawet jak już zaczniemy, to odpuszczamy po kilku dniach w przekonaniu, że to wszystko jest za trudne i, że przecież i tak nie damy rady. Kluczem do sukcesu w tej (jak i w zasadzie w każdej innej) dziedzinie jest motywacja i wytrwałość. 
 "Wejdź na pierwszy stopień. Nie musisz widzieć całych schodów, po prostu wejdź na pierwszy stopień" - Martin Luther King
Ale w zasadzie skąd wziąć tą całą motywację i jak ją utrzymać? Przede wszystkim, należy sobie wyznaczyć cel. Zadać sobie pytanie: Dlaczego to robię? Po co mi to wszystko? i odpowiedzieć na nie. Trzeba być ze sobą szczerym. Jeśli nie mamy dobrego powodu, na którego coś robimy, będziemy to robić "na odwal", niedokładnie, szybko odpuścimy. Dlaczego chcę nauczyć się mówić po norwesku? Dlaczego chcę przejść na dietę? Dlaczego chcę zacząć czytać więcej książek? 
Odpowiedź jednym słowem nie wystarczy. Bo mi się to przyda. Bo chcę schudnąć. Bo tak wypada. No nie, nie tędy droga. Najlepiej napisać sobie swoją odpowiedź w formie listy i wracać do niej w chwilach zwątpienia. 


Pamiętajcie, cokolwiek robicie, robicie to dla siebie, a nie dla kogoś innego. Nie wytrwacie w postanowieniu poprawienia ocen w szkole, jeśli będziecie chcieli to zrobić dla rodziców, albo dla ulubionej nauczycielki. Im wszystkim może w tej chwili na tym zależy, ale za jakiś czas zupełnie zapomną, będą mieli inne zmartwienia. Za to, jeśli uzmysłowicie sobie, że od tych cholernych ocen zależy Wasza przyszłość, spojrzycie na naukę inaczej. Jeśli chcecie coś zrobić, zróbcie to dla siebie.

Skoro już wiemy po co i dla kogo coś robimy, może warto się zastanowić jak to zrobić? Prawda jest taka, że nie stosowanie określonych metod może utrudnić pracę i zdemotywować. Często sami sobie dokładamy pracy i zwiększamy jej trudność. Często tak naprawdę nie ma sensu iść pod górkę, skoro są prostsze (i jednocześnie skuteczniejsze) metody.
Skupię się tylko na nauce języków, głownie norweskiego, bo, jakby nie patrzeć, tego ma dotyczyć ten post ;).

"Twój los zależy od Twoich nawyków" - Brian Tracy 
Na naukę języka są dwie metody: albo zapisujemy się na kurs (co jest tą łatwiejszą, ale z drugiej strony bardziej kosztowną opcją), albo uczymy się w domu, sami, korzystając z dostępnych metod. Ja skupię się dziś na tej drugiej metodzie, zważając na to, że właśnie z niej sama korzystam. 

1. Nie daj sobie wmówić, że nie masz czasu na naukę języka. Ten czas zawsze się znajdzie. Wystarczy zrezygnować z czterogodzinnej posiadówki przed telewizorem codziennie wieczorem. Zastanów się jak wygląda Twój dzień i którą jego część możesz zamienić na naukę norweskiego. Po szkole czekasz godzinę na autobus? Wspaniały czas na powtórki! Po południu zwykle włóczysz się po mieszkaniu z braku zajęcia? Chyba wiesz jak możesz spożytkować ten czas? ;)
2. Używaj różnych metod. Jak już wiemy, wkuwanie z podręcznika nie jest najlepszą metodą na naukę, o ile chodzi nam o coś więcej, niż tylko zaliczenie sprawdzianu i wyrzucenie wiedzy z głowy. Czytaj, słuchaj słuchowisk, albo radia (tutaj macie spis norweskich stacji radiowych do posłuchania online: klik), oglądaj filmy na YouTube. Chłoń wiedzę wszystkimi zmysłami!



3. Ucz się systematycznie. Wiadomo, że 15 minut nauki dziennie da nam więcej, niż dwie godziny wkuwania raz w tygodniu. Regularność jest absolutną podstawą.
4. Planuj. Rób sobie plany, notuj w kalendarzu. Jednak ważne jest to, żeby nie wybiegać za daleko w przyszłość. Nie rozpisujemy sobie całego roku, a dajmy na to, tydzień, może dwa. Długoterminowy plan nie ma sensu, bo różne rzeczy się mogą zdarzyć, a mały poślizg rujnuje cały harmonogram. 
5. Motywuj się! Najważniejszą rzeczą w nauce jest nie tracenie motywacji. Bez niej nie będzie nam się chciało uczyć i szybko odpuścimy. A tego przecież nie chcemy, prawda? Wracajmy do kartki, na której wypisaliśmy nasze cele. To najlepsza motywacja. 

To już wszystko na dziś. Ucz się, motywuj i pamiętaj:
"Jesteś jedyną osobą na świecie, która może wykorzystać Twój potencjał". -  Zig Ziglar 

czwartek, 21 kwietnia 2016

Wywiad z blogerem: Klaudiusz Leman

Chcę Wam przedstawić nową serię na blogu, która będzie się ukazywała raz w tygodniu (o ile moi współpracownicy pozwolą!). Będą to wywiady z blogerami. W Internecie jest tyle cudownych blogów z niewystarczająco dużą liczbą wyświetleń, że nie mogłam tego przeboleć i postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Pozwólmy blogerom się pokazać! Każdy ma coś do powiedzenia i ja daję autorom taką możliwość!
Ale do rzeczy!

Osobą, która pójdzie na pierwszy ogień jest Klaudiusz Leman. Klaudiusz pisze bloga lifestylowego, na którym pojawiają się naprawdę różnorodne wpisy. Od recenzji książek po przepisy na pyszne dania. Przyznam szczerze, że trochę oszukuję, bo z Klaudiuszem znamy się osobiście i postanowiłam z nim przeprowadzić pierwszy wywiad, bo wiedziałam, że mnie nie zawiedzie. W każdym bądź razie, poznajcie autora bloga, którego znajdziecie pod tym linkiem: klik. 


Michalina: Skąd taki pomysł na bloga? Dlaczego akurat taka tematyka?
Klaudiusz:   Mój blog chyba nigdy nie był przypisany do danej kategorii. Kiedyś próbowałem się pod coś podpiąć, ale to by oznaczało, że muszę ograniczyć siebie. A przecież w blogowaniu chodzi o to, aby móc wyrazić siebie, być sobą. Dlatego postanowiłem, że skoro chcę dziś się podzielić z czytelnikami opinią na temat obejrzanego filmu, napiszę recenzję, jeśli mam ochotę pochwalić się przepisem na pyszne marchewkowe babeczki dodam przepis. Lubię to, że zawsze mogę napisać to co chodzi mi po głowie i nie muszę się martwić, że coś nie będzie pasować do kategorii bloga.

Michalina: Jak długo piszesz blogi? Nie tylko obecnego, ale ogólnie. Ile ich miałeś?
źródło: http://lemanklaudiusz.blogspot.com
Klaudiusz:  O jejku! Haha! Moja historia z blogowaniem sięga bodajże 2008/2009 roku. Kiedy tak teraz sobie przypominam te blogi, to aż śmiać mi się chcę. Tak, czy siak, na poważnie prowadziłem dwa blogi. Jeden zamknąłem pod koniec kwietna 2014 roku. Stało się tak dlatego, że dojrzałem do wielu rzeczy, jeśli chodzi o blogowanie, a nie chciałem usuwać czegoś co było moim pierwszym dziełem. Co więcej, miałem tam 100 obserwatorów! Dla mnie był to osobisty sukces. Jednak wiedziałem, że chcę się rozwijać i wskoczyć na trochę wyższy poziom. Postanowiłem założyć nowego bloga pod koniec kwietnia 2014 roku. Wtedy też miałem dosyć długi okres, w którym straciłem wenę, co można nazwać kreatywną depresją. Dziś wracam do blogowania ze zdwojoną siłą, dużą ilością pomysłów i wieloma projektami.

Michalina: Długo myślałeś nad założeniem bloga?
Klaudiusz  Nie myślałem w ogóle. Zazwyczaj robię coś, a potem myślę. Tak było i w tym przypadku.

Michalina: Skąd bierzesz pomysły na posty?
Klaudiusz: Powinienem teraz napisać, że inspiruję się stojąc w kolejce w markecie czy jadąc samochodem. Owszem, często tak mam, że coś genialnego mi wpadnie w takiej chwili do głowy, ale zaraz potem ucieknie, bo tego niestety nie zapisuję. Pomysły na wpisy zazwyczaj wymyślam chwilę przed napisaniem posta. To mój przepis na sukces - spontaniczność.

MichalinaW jaki sposób zdobywasz czytelników?
Klaudiusz:  Wstyd się przyznać, ale nie robię w tym celu tak naprawdę nic. Jestem leniem. Od niedawna prowadzę Facebook’a na którym dodaję informację o nowym poście i inne tego typu rzeczy. To jest mój taki pierwszy krok, aby zdobyć czytelników. Na dzień dzisiejszy nic więcej nie robię, ale po maturze zabieram się za to pełną parą! :)

źródło: http://lemanklaudiusz.blogspot.com

Michalina: Jakiego rodzaju posty zdobywają największą popularność na Twoim blogu?
Klaudiusz: Wiesz, że nawet nie wiem? Aż sprawdzę. Moment. Tak właściwie wszystkie trzymają się na podobnym poziomie, ale widać różnice w postach na temat mojego wyjazdu jako Au Pair do USA, więc mam nadzieję, że to także pomoże mi w zdobyciu czytelników. Widać na pierwszy rzut oka, że temat Aa Pair cieszy się dużą popularnością. To jest coś, co jest obecnie na topie, jeśli chodzi o mojego bloga. Dopiero zaczynam pisać na ten temat, ale wszystko się rozwinie, kiedy w końcu wcielę moje plany w życie.

Michalina: Przygotowujesz się jakoś do pisania posta? W jaki sposób?
Klaudiusz: Nijak. Naprawdę. Nie przygotowuję się. Po prostu zaczynam pisać i jeśli w trakcie potrzebuje jakiś dodatkowych informacji to zasięgam porady wujka Google albo przyjaciół. Jednak owszem, jest kilka takich postów na blogu, do których się przyłożyłem, ponieważ wymagały ode mnie wiele pracy. Na przykład post o serialach zabrał mi sporo czasu, ponieważ musiałem przede wszystkim obejrzeć daną pozycję, streścić serial i opisać swoje wrażenie, a także porobić masę grafik. Opłacało się. Posty z przepisami też wymagają sporo pracy, ponieważ muszę coś przygotować i porobić zdjęcia. Oczywiście to wszystko jest przyjemnością. Nie mniej jednak nierzadko zabiera trochę czasu, wymaga dłuższych przygotowań.

MichalinaNajbardziej czasochłonny post na blogu? Co zajęło tyle czasu?
Klaudiusz:  Tak jak wspomniałem wyżej, był to post o serialach, które oglądam. Wymagał ode mnie wiele pracy. Stworzenie grafiki, opis i recenzja. Pracowałem nad nim dobre kilka dni. Jednak bez wątpienia było warto, bo jestem z niego dumny. Nie wypuściłbym czegoś, z czego nie byłbym w stu procentach zadowolony.

Michalina: Czym zajmujesz się poza blogowaniem? Uczysz się, pracujesz? A może poświęciłeś się blogowi w stu procentach?
Klaudiusz:  Jak na razie się uczę, jestem w klasie maturalnej. Później zamierzam pracować. Może kiedyś, kiedy blog stanie się bardziej popularny i będę chciał go rozwijać, na pewno pomyślę o tym, aby stał się on moim źródłem utrzymania. Byłoby wspaniale móc połączyć to, co kocham robić z pracą. Myślę, że to jest marzeniem każdego blogera, który traktuje swoje hobby poważnie. 

źródło: http://lemanklaudiusz.blogspot.com

Michalina: Jakie blogi lubisz czytać? Podobne do swojego, czy zupełnie inne?
Klaudiusz: Tutaj mam różnie. Zależy od dnia, mojego samopoczucia i tego, co w danej chwili mnie interesuje, czego chciałbym się dowiedzieć. Niemniej jednak mam kilka blogów, które lubię czytać regularnie, zawsze, gdy pojawi się nowy post. Są one o zróżnicowanej tematyce. Jeden dotyczy spraw codziennych, a drugi organizacji życia i produktywności.  Moja lista czytelnicza zawiera naprawdę dużo różnych pozycji. Każda z nich jest inna, ale tak samo interesująca. 

Michalina: Jakie posty najbardziej lubisz pisać, a jakie czytać? Twoje wybory się pokrywają?
Klaudiusz: Czasami tak. Pokrywają się, ale zdarza się, że  czytam coś i stwierdzam, że chyba nie potrafiłbym poruszyć jakiejś tematyki na moim blogu, że to chyba jednak nie jest dla mnie. Kto wie może kiedyś będę bardziej odważny i wyjdę poza moją strefę komfortu. 

Michalina: Traktujesz bloga jak hobby, czy zamierzasz kiedyś powiązać z nim swoje życie zawodowe? Myślisz, że to jest w ogóle możliwe?
Klaudiusz: Jak wspomniałem wyżej, możliwe, że kiedyś będę chciał traktować bloga jako pracę, bo uwielbiam to robić. Wszystko zależy od tego jak będzie się rozwijał blog i ile będę wkładał w niego pracy i czasu. Mówiłem również o tym, że myślę, że każdy poważny bloger chciałby utrzymać się ze swojej pasji. Uważam także, że jest to całkiem możliwe. Jest przecież sporo blogerów, którzy potrafią wyżyć z pisania, a ich strony wcale nie tracą na wartości.

Michalina: Zamierzasz kiedyś przestać pisać? Mówisz sobie czasem: "Okej, po trzydziestych urodzinach zakończę to wszystko!"?
Klaudiusz: Możliwe, że kiedyś nadejdzie taki czas, jednak na dzień dzisiejszy nic takiego nie planuję i na razie nie myślę o tym, aby skończyć pisać bloga. Mam w planach raczej rozwijać się w tym kierunku i stworzyć imperium Klaudiusz. Haha! Tak naprawdę to zależy mi, żeby znaleźć ten swój złoty środek i nie zaniedbywać życia prywatnego przez bloga. Do tego chciałbym dążyć. 

Co myślicie o takiej formie? Bylibyście zainteresowani kontynuacją tej serii? Dajcie koniecznie znać w komentarzach!
No i rzecz jasna dziękuję bardzo Klaudiuszowi, że zgodził się udzielić mi wywiadu, bo wiem, że może to zająć trochę czasu. Jeszcze raz zapraszam na jego blog - tutaj: klik i do komentowania.


    

sobota, 9 kwietnia 2016

Jak zdać maturę i nie zwariować #4: matematyka

Hej wszystkim!

W dzisiejszym poście, tak jak obiecałam zajmiemy się nauką matematyki. Muszę z przykrością stwierdzić, że jest to moja nemezis. Nie bez powodu jestem w klasie humanistycznej. Nie rozumiem matematyki, nie widzę jej zastosowania w przyszłości, a do nauki podchodzę raczej niechętnie. Swoją drogą, ciekawa jestem czy mam wśród czytelników jakieś ścisłe umysły ;).



Próbowałam się trochę przygotować pisania tego postu i poczytałam co nie co. Natrafiłam na artykuł, który mówi, że przeprowadzono testy na uczniach, którzy kończą trzecią klasę szkoły podstawowej. Wyniki badań były tam ładnie przedstawione w diagramach, tabelach i innych tego typu cudach, ale ja Wam to streszczę: matematyka poszła uczniom znacznie gorzej, niż inne przedmioty. Wychodzi na to, że matematyka nie jest tylko moim problemem, ale też dużej części trzecioklasistów (marne pocieszenie...). W każdym razie, braki w wiedzy na poziomie podstawowym skutkują pogłębianiem zaległości na kolejnych etapach nauki. Większość z nas więcej traci, niż zyskuje na lekcjach matematyki. 

Z tego powodu, chcę Wam przedstawić trzy metody nauki, których nie stosuje się w szkole.

1. Systematyczne powtarzanie przyswojonego materiału.
W szkole brakuje na to czasu. Materiału jest dużo, a czasu z dnia na dzień coraz mniej, co skutkuje tym, że powtórki zaczyna się na miesiąc przed maturą. Wyobrażacie to sobie? W miesiąc powtórzyć dziewiętnaście lat nauki! Dlatego, żeby zrozumieć matematykę, trzeba powtarzać w domu. Jak mus, to mus. Jest wiele zalet powtórek i utrwalenie zdobytej wiedzy to tylko jedna z nich. Pozwalają one między innymi na przygotowanie się do przyswajania kolejnych, bardziej zaawansowanych zagadnień. 

2. Praca w grupach.
Co prawda w szkole czasem rozwiązujemy zadania w grupach, ale, nie oszukujmy się, zwykle wygląda to tak, że największy mózg robi polecenia, a cała reszta przepisuje odpowiedzi do zeszytów, albo nawet tego nie robi, bo po co? Warto jest znaleźć jakiegoś kompana do nauki. Skuteczną metodą uczenia się jest uczenie innych. Wymaga to od nas dokładnego przeanalizowania zagadnienia, zrozumienia go, przestudiowania nie pomijając niczego. Dzięki temu sami zdobywamy wiedzę. Z resztą kolega zawsze może nam wyjaśnić to, co jest dla nas niejasne. To może być bardzo owocna współpraca, układ opłacalny dla obu stron.

3. Używaj przy nauce wszystkich zmysłów.
Usłysz, zobacz, napisz, powiedz na głos. Informacje pozostaną w Twojej głowie na dłużej. Bardzo pomocne tu mogą być filmy na YouTube, w których twórcy tłumaczą jak wykonać dane zadanie. Takie produkcje angażują słuch i wzrok. "Powiedz mi, a zapomnę. Pokaż mi, a zapamiętam. Pozwól mi zrobić, a zrozumiem". Tak powiedział sam Konfucjusz. Ten cytat bardzo się ma do nauki matematyki, bo tak naprawdę nie uczymy się z samego patrzenie jak ktoś rozwiązuje zadanie, czy słuchaniem nauczyciela, ale właśnie samodzielną pracą, próbami i własnymi błędami.


Algorytm nauki matematyki

Czytamy zadanie sami i próbujemy je rozwiązać. Kiedy nic nie przychodzi nam do głowy, wypisujemy dane i wzory, które mogłyby się przydać. Na ten proces poświęcamy maksymalnie dwie minuty. Nie ma co zastanawiać się dłużej.

Jeśli nadal nie wiemy jak zrobić zadanie, szukamy rozwiązania w Internecie, albo zeszycie. Po raz kolejny może się przydać YouTube. Oglądamy wyjaśnienie tyle razy, aż zrozumiemy.

Rozwiązujemy zadanie samodzielnie. Tym razem musi się udać!



Nauka matematyki jest dosyć żmudnym i czasochłonnym procesem, ale kiedy już załapiemy schemat, będzie szło z górki. Sama staram się wprowadzić powyższe metody w życie, ale, ech, ja i matematyka?! Życzcie mi powodzenia, bo tylko to pozostało!

Swoją drogą, to chyba ostatni post z serii maturalnej. Najzwyczajniej w świecie omówiłam już wszystkie przedmioty, które zdaję i których na chwilę obecną się uczę. Nie chcę pisać głupot na tematy, o których nie mam pojęcia, więc na matematyce zakończymy serię. Dziękuję bardzo za tak liczne wyświetlenia tych postów ;). Do napisania!

sobota, 2 kwietnia 2016

Jak zdać maturę i nie zwariować? #3: 9 sposobów na stres

Hej, hej!
własne

Zacznijmy od tego, że stres jest reakcją organizmu na stresogenny bodziec. Naszą reakcja, więc możemy ją w pewnym stopniu kontrolować. Tak samo jak jesteśmy w stanie powstrzymać uśmiech, gdy nie wypada się śmiać, albo nie wybuchnąć gniewem, gdy coś nas rozzłości, tak możemy panować nad stresem. Jest na to wiele sposobów. W Internecie krążą ich dziesiątki, jedne bardziej wiarygodne, drugie mniej. Dziś przedstawię Wam dziewięć z nich. Sami będziecie musieli zdecydować które na Was działają, a które nie. Ale może przejdźmy do tego, co dla Was przygotowałam ;).

google

1. Zaakceptuj sytuację, w której się znalazłeś/aś, jeśli nie możesz jej zmienić.

Odnośnie matury. Przecież nie możemy jej odwołać, odłożyć na inny termin. Musimy zaakceptować to, że trzeba będzie stawić czoła wyzwaniu. Oczywiście, jeśli da się zlikwidować stresor, należy spróbować to zrobić, ale często po prostu nie da się tego zrobić. Dopiero gdy zaakceptujemy sytuację, w której się znaleźliśmy, możemy przejść do wcielenia w życie kolejnych punktów.

2. Ośmiesz sytuację stresową.

Wróćmy do tematu matury. Wyobraź sobie siebie na egzaminie. Siedzisz zdenerwowany, ręce Ci się pocą, trzęsą, jakbyś spędził noc na mrozie. Rozglądasz się po sali, w której się znajdujesz. Przed Tobą arkusz, w którym nie napisałeś niczego, oprócz peselu (z czym też miałeś problem). Wokół Ciebie równie zdenerwowani koledzy i koleżanki. Patrzysz na komisję, a oni... mają wielkie, meksykańskie sombrera i wąsy, a na dodatek siedzą w samej bieliźnie! Pewnie denerwują się bardziej, niż Ty tą swoją głupią maturą, prawda?

3. Miej przy sobie coś, co przypomni Ci o głębokim oddechu.

Na przykład naklejkę na telefonie. Spojrzysz na swoją komórkę, zobaczysz znaczek i przypomnisz sobie o tym, żeby odetchnąć głęboko. Może naklejka przypomni Ci o wcieleniu w życie drugiego punktu? ;)

4. Nastaw swój mózg na autopilota.

Pozmywaj naczynia, wyprasuj ubrania... Zrób coś, co sprawi, że nie będziesz myśleć o niczym innym, bo skupisz się na wykonaniu tej czynności. To musi być coś zmuszającego do powtarzania tego samego ruchu. Doskonale sprawdzają się kolorowanki. W końcu po coś wymyślono "Tajemnicze ogrody", "Zaczarowane lasy" i inne cuda do odstresowania dla dorosłych. Sama posiadam kilka ;).



5. Wyobraź sobie, że za wykonanie zadania, które Cię tak stresuje dostaniesz milion dolarów, albo pudło diamentów. 

Metoda kija i marchewki. Kiedy moja przyjaciółka denerwowała się egzaminem na prawo jazdy, powiedziałam jej, że ma sobie wyobrazić, że wiezie w bagażniku diamenty i za każdym razem, kiedy zrobi jakiś błąd, traci część z nich. I wiecie co? Zdała!

6. Policz do 10.

Może to oklepane, ale nie bez powodu wszyscy o tym mówią, gdy zapytasz o sposób na pozbycie się stresu. To naprawdę działa! Odetchniesz, osłabiasz reakcję na stres, odwrócisz swoją uwagę od bodźca. To działa podobnie do prasowania czy kolorowanek. Liczysz, wiec skupiasz się na liczeniu, nie myślisz o niczym innym, bo pomylisz numery.

google

7. Zaplanuj co zrobisz, kiedy będzie po wszystkim.

Kino, impreza, zakupy, spotkanie ze znajomymi... Cokolwiek. Perspektywa atrakcji odstresuje.

8. Wycisz się przy muzyce, zrób sobie drzemkę.

Są badania, które dowodzą, że piętnaście minut drzemki dziennie pozwala zredukować ilość stresu w życiu człowieka. Udowodniono też, że stres wynika z tego, że śpimy za mało. Ja niestety mam taki problem z drzemkami, że planuję położyć na dwadzieścia minut, a budzę się po czterech godzinach, ale może na kogoś podziała ta metoda ;).

9. Sok pomarańczowy.

To bardziej ciekawostka, niż faktyczna porada, ale gdzieś przeczytałam, że regularne picie soku pomarańczowego ma redukować stres. Podobno jakieś substancje zawarte w takim soku mają wpływać na ilość wydzielania hormonu stresu. Nie mam pojęcia czy to działa, oceńcie sami. Chociaż ja podeszłabym do tego z dystansem, tak jak do każdego tekstu zaczynającego się od słów: "Amerykańscy naukowcy udowodnili, że..." ;).

To już wszystko na dziś! Mam nadzieję, że mój post okaże się pomocny dla kogoś. Dajcie znać, jeśli wypróbowaliście moje metody, albo jeśli macie jakieś własne, które na Was działają. 
Do napisania!