środa, 25 maja 2016

Dorośli lubią komplikować sobie życie

Nie było mnie tu kilka dni, wiem. Nie jest tak, że nie wiedziałam co napisać, raczej nie wiedziałam jak to zrobić. Kiedy ma się dużo wolnego czasu, wiele pomysłów przychodzi do głowy, tylko nie zawsze wiemy jak je ubrać w słowa i przekazać innym. Tak też było w moim przypadku. Nie uwierzycie ile razy siadałam do pisania posta i rezygnowałam po kilku pierwszych słowach. W gruncie rzeczy to nie wiem, czy nie będzie tak i w tym przypadku. 
Co u mnie? Cóż, skończyłam szkołę i mam najdłuższe wakacje w życiu. Minęło już trochę czasu od ostatniej matury, ale nadal czuję się z tym trochę nieswojo. Ciągle mam wrażenie, że jakoś niedługo będę musiała wrócić do liceum, a coś takiego się przecież nie stanie! Tegoroczni maturzyści, też tak macie?
Ale po co właściwie Wam o tym wszystkim mówię? Otóż chodzi o to, że przez te kilka dni wolnego doszłam do pewnych wniosków. 

Dorośli lubią komplikować sobie życie

Poważnie. Głównie dlatego martwi mnie to, że sama będę musiała być dorosłą. 
Przytoczmy taki dosyć prozaiczny przykład - mycie okien. Zostajecie postawieni przed takim wyzwaniem. Pierwsze co robicie, to kierujecie się do łazienki, gdzie przechowywane są wszystkie środki czystości. Przedzieracie się przez płyny do paneli, do płytek, do drewna, do mebli, do łazienki, do kuchni, do sypialni, do dywanów, Bóg wie do czego jeszcze i... Znajdujecie upragniony płyn do mycia okien. Myślicie sobie: "Okej, skoro mam płyn do mycia okien, to wystarczy popsikać to tu, to tam i przetrzeć ręcznikiem. Łatwizna!". Idziecie od razu wcielić swój plan w życie. Myjecie pierwsze okno, przyglądacie się mu. Lśni czystością. Myjecie drugie okno, trzecie. Przy czwartym Dorosły członek Waszej rodziny zaczyna obserwować Wasze poczynania. Natychmiast biegnie do Was, żeby Was ocalić przed oknami umytymi nie w taki sposób, jak powinniście je umyć. Tłumaczy, że to nie tak, że tu trzeba najpierw wodą, potem wodą z mydłem, płynem, jedną ściereczką, drugą ściereczką. I tak czas mycia okien wydłuża się o jakieś dwieście procent. A po co, skoro one były czyste już wcześniej?
Na tych nieszczęsnych oknach się nie kończy. Jest jeszcze ciągłe pragnienie bycia dobrze postrzeganym, co jest takim samym komplikowaniem sobie życia, co ta sprawa z oknami. Trzeba zawsze dobrze wyglądać, nie można iść w dresie do sklepu, ale największy wstyd to związać włosy w koczek, bo nie są do końca świeże. Należy codziennie chodzić w garsonkach, nawet po domu i malować usta szminką. Najważniejszą rzeczą w życiu jest to, jak postrzegają nas inni ludzie. Przede wszystkim sąsiedzi! Bo przecież będziemy całe życie mieszkać w jednym miejscu i nigdy nie przyjdzie nam ich zmienić. Ach, zapomniałabym wspomnieć o praniu. Jeśli mamy podwórko i wieszamy na nim pranie, to nie ma problemu, jeśli mają tam zawisnąć nasze wielkie gacie, ale (!) wszystko na lince musi być ułożone według rozmiaru albo przynajmniej koloru. Żeby ludzie widzieli jacy jesteśmy zorganizowani.
Jest jeszcze wstawanie wcześnie rano, mimo tego, że nie ma takiej potrzeby i budzenie przy tym całej rodziny. Wiecie, dzień wolny od pracy (albo na przykład najdłuższe wakacje w życiu - just saying), ale i tak wstajecie o 7 rano, Bóg jeden wie po co. Pal to licho, niech sobie wstają kiedy im się podoba, ale po co przy tym budzić cały dom? Chyba tylko po to, żeby skomplikować sobie życie.

Nie wolno, nie wypada, nie przystoi


Wiecie co jeszcze jest komplikowaniem sobie życia? Nadużywanie tych zwrotów. Ale nie w takich oczywistych sytuacjach (ktoś próbuje coś ukraść, a my krzyczymy "Nie wolno kraść!"), ale w takich, w których nie jest to konieczne (chcesz poleżeć w łóżku 15 minut dłużej i ktoś Ci mówi, że nie wypada, bo masz już tyle i tyle lat). I nie chodzi tu tylko o kierowanie tych zwrotów do innych, ale przede wszystkim do samego siebie, o takie budowanie barier, niepotrzebnych barier.
Potem przychodzi smutna starość, bo całe dorosłe życie mówiliśmy sobie, że nam nie wypada. Stąd biorą się niespełnione marzenia.

Dorośli to dziwne istoty, ale...

...jednak nas, młodszych, łączy z nimi więcej, niż mogłoby się wydawać. Przez wiele lat tego nie rozumiałam i Dorośli wydawali mi się bardzo odlegli, jakby pochodzili z innego gatunku. Tacy dystyngowani, zorganizowani, poważni. Ale to nie do końca jest tak. Kiedy sami zaczynamy dojrzewać, zauważamy, że wszyscy jesteśmy ludźmi i więcej nas dzieli, niż łączy. Dorośli bardzo często zachowują się tak, jak młodzież. Żartują o cyckach, piją alkohol, chodzą na randki, mają ulubiony zespół muzyczny. Nie jest tak, że kiedy kończysz 18 (czy nawet te 19, bo 18 to żadna dorosłość) lat, to stajesz się inną osobą i zupełnie zapominasz o tym, jaki byłeś.
Prawda jest taka, że młodzież od Dorosłych różni tylko ilość obowiązków i wyzwań, którym muszą sprostać. I nie jest też tak, że każdemu Dorosłemu się to podoba. Nikt nie chce martwić się o finanse, dzieci i o to, co ugotuje jutro na obiad, ale ktoś jednak musi.
Warto wiedzieć, że mamy z nimi więcej tematów do rozmów, niż mogłoby się wydawać. To nie są kosmici. Wystarczy się im dobrze przyjrzeć.

Nie chcę być dorosła?

Chyba nikt nie chce, ale ja zaczynam oswajać się z myślą, że będę musiała. 


    


środa, 18 maja 2016

Poradnik blogowy - Jak napisać wpis gościnny?

Pisanie u kogoś może być prawdziwą trudnością. Ostatnio zostałam postawiona przed takim wyzwaniem. Przyznam szczerze, że długo myślałam o czym napisać wpis gościnny. Nie żeby brakowało mi pomysłów, było wręcz przeciwnie! Mając gdzieś z tyłu głowy myśl, że mam tylko jedną szansę, bo przecież nie chcemy zrobić na cudzym blogu spamu moją pisaniną, pojawiła się pewna koncepcja. Dlaczego miałabym nie napisać wpisu gościnnego o tym, jak napisać wpis gościnny? Otóż, ostatnio bardzo zainteresował mnie ten temat i przeczytałam tyle tego typu postów i poradników, ile jesteście sobie w stanie wyobrazić. Zauważyłam parę rzeczy i myślę, że warto byłoby się nimi podzielić z większą grupą odbiorców, niż tylko najbliżsi znajomi. Ten post w końcu się nie ukazał, napisałam coś zupełnie innego, jednak postanowiłam nie zmarnować tekstu, z którego jestem niejako dumna. Ale może skończmy już te nikomu niepotrzebne wstępy i przejdźmy do tematu.


Czym jest wpis gościnny?

Przede wszystkim szeroko pojętym marketingiem, reklamą. 
Generalnie rzecz biorąc, możemy znaleźć się w dwóch pozycjach. 
1. Piszemy dla kogoś wpis gościnny.  Moim zdaniem to jest ta prostsza opcja, ale jednak wymaga więcej pracy.
2. Ktoś pisze dla nas wpis gościnny. Bardziej skomplikowana sytuacja, szczególnie dla kogoś mało asertywnego. Jeśli bowiem nie chcemy mieć przysłowiowej lipy i wrzucać na bloga postów ilościowych, zamiast jakościowych, musimy się tą właśnie asertywnością wykazać. Kiedy mamy dobrze poczytnego bloga z wyświetleniami wyrażanymi w setkach tysięcy, osób, które będą chciały dla nas pisać będzie co nie miara. Trzeba tylko umieć wybrać te odpowiednie. 

Dziś jednak zajmiemy się bardziej punktem pierwszym, bo w takiej sytuacji znacznie częściej są stawiani początkujący blogerzy (w tym ja). 


Okej, wszystko jasne, ale skąd właściwie wytrzasnąć osobę, która pozwoli mi u siebie napisać post gościnny?

Sposobów jest kilka i, pocieszę wszystkich tu zgromadzonych, jest to łatwiejsze, niż się wydaje. Dla chcącego nic trudnego. Najprostszym sposobem będzie napisanie do blogera, u którego chcecie napisać. Wóz albo przewóz, albo się zgodzi, albo nie. Nic nie tracicie. Wiadomo, że chcemy pisać u najbardziej popularnych twórców, bo tu chodzi przecież o reklamę naszej działalności, ale raczej nie ma co się porywać na Jessicę Mercedes albo Maffashion. Po pierwsze, wątpię, żeby bloger takiego kalibru zgodził się, żeby ktoś malutki pokazał się u niego, a nawet jeśli, to pewnie ma kolejki jak w przychodni i czekalibyśmy na swoją kolej dziesięć lat. 
Innym, ale trochę bardziej ryzykownym sposobem jest post na grupie na blogerów na Facebooku. Jest to bardzo dobre medium społecznościowe, które pozwala nam dotrzeć do sporej liczby osób należącej do naszej grupy docelowej. Jednak, jak mówię, jest to dosyć ryzykowne, bo nigdy nie wiadomo na kogo trafimy. Wiem z własnego doświadczenia, że większość osób na takich grupach, to nie są blogerzy wysokich lotów, a raczej tacy, którzy budują swoje statystyki na "obs za obs/kom za kom". W wypadku, kiedy zdecydujemy się na tę metodę, musimy liczyć się z tym, że prawdopodobnie będzie to obustronna relacja - my piszemy dla kogoś i ktoś dla nas. Dlatego należy rozważnie wybrać blogera do współpracy.
Pozostaje oczywiście jeszcze wyszukiwarka internetowa. Istnieją blogerzy, którzy po prostu oferują możliwość napisania u nich posta gościnnego, ale z tym jest już więcej zachodu. 


Kilka wskazówek

Jak przygotować się do napisania posta gościnnego?

Nie sztuką jest usiąść i pisać, tym bardziej, jeśli zajmujemy się tym na co dzień. Jednak z takiego tworzenia raczej nie wyjdzie nic dobrego. Bardzo ważny jest więc reasearch. O co właściwie chodzi? Powinniśmy przede wszystkim znać bloga, dla którego chcemy napisać. Wiedzieć jaka jest jego tematyka, jakiego rodzaju posty się na nim pojawiają... W pewien sposób musimy też upodobnić swojego posta do pozostałych postów na blogu. Nie chodzi oczywiście o całkowite wyzbycie się swojego stylu, bo przecież chcemy stworzyć coś, co pokaże nas, ale wiadomo, że gospodarz nie opublikuje czegoś, co ni z gruszki, ni z pietruszki nie będzie pasowało to jego kontentu. Zwróćmy uwagę na to czy autor bloga zamieszcza w postach na przykład zdjęcia, grafy, wykresy, jakiego języka używa. Wiadomo, że jeśli na blogu nie pojawiają się przekleństwa zamiast przecinków, to my też nie powinniśmy ich zamieszczać.

Jak to jest z tymi linkami?

W jakiej ilości powinniśmy dodawać link do swojego bloga w poście gościnnym? To dosyć sporna sprawa, bo, wiadomo, zależy nam na tym, żeby czytelnicy go nie przegapili, ale nie chcemy też być natarczywi. Moim zdaniem 3-4 linki w poście wystarczą i to tylko wtedy, gdy są to jakieś odnośniki do innych wpisów, w których rozwijamy poruszane zagadnienie.Jeśli taka sytuacja się nie pojawia, wystarczy link na początku postu i ewentualnie jeden w stopce. Warto się przecież podpisać pod swoją pracą.

Zadbajmy o wygląd tekstu!

Nie traktujmy posta gościnnego jak coś bezwartościowego. Jest to nasza wizytówka na czyjejś stronie, więc tak też do tego podejdźmy. Wygląd tekstu jest bardzo ważny. Przynajmniej ja tak mam, że jeśli widzę, że tekst jest jednolity i, nie daj Boże!, niewyjustowany, odechciewa mi się czytać i uciekam od niego jak najdalej. Estetyka naprawdę ma znaczenie. Nie po to są te wszystkie pogrubienia, nagłówki i podtytuły, żebyśmy sobie na nie popatrzyli. Naprawdę warto tego używać. Jednak wypada też powiedzieć, że co za dużo, to niezdrowo. Każde słowo w innym kolorze na pewno zwróci na nas uwagę, ale niekoniecznie pozytywnie.

Co z tematem?

To, jak już wspomniałam na początku, był dla mnie największy dylemat. Na jaki temat najlepiej jest napisać post gościnny? Zależy. Okrutnie wymijająca odpowiedź, ale to najprawdziwsza prawda. Najlepiej jest wybrać coś, co łączy naszego bloga z blogiem gospodarza. Dzięki temu czytelnicy przejdą do nas, bo, tak jak we wszystkich działaniach marketingowych, należy obrać sobie grupę docelową. Jeśli trudno jest nam wpaść na taki temat, zawsze możemy obrać sobie coś neutralnego i jednocześnie bezpiecznego. Przyznaję, że ja właśnie tak zrobiłam. Tematy z zakresu blogowania i różnego rodzaju porady zawsze będą na topie i wpiszą się w tematykę każdej strony. Przynajmniej takie jest moje zdanie.

Na koniec chciałabym tradycyjnie zaprosić do komentowania.
Love!



    


sobota, 14 maja 2016

Wywiad z blogerem: Sara Dunaj

Sara Dunaj jest blogerką, którą chciałabym Wam dziś przedstawić. Sara prowadzi takiego bloga, jakie lubię najbardziej, czyli lifestylowego. Warto zwrócić uwagę na przepiękne zdjęcia, jakie dodaje do postów, naprawdę profesjonalna robota. Od razu widać, że Sara wkłada w bloga całą siebie i robi wszystko, żeby jej strona była coraz lepsza.
Tutaj znajdziecie bloga Sary - klik.


Tym razem poprosiłam samą autorkę o zaprezentowanie swojego bloga i oto, co mi powiedziała:
Sara's City to blog, który łączy wiele pasji. Myślę, że można nazwać myśleć o kategorii lifestyle, aczkolwiek można na nim znaleźć modę, urodę, filmiki, tematyczne sesje zdjęciowe, ciekawe gadżety. Motywem przewodnim jest hasło "Zawsze bądź sobą!".  Mój styl nie jest ściśle określony, moje cele życiowe nie są schematyczne, moje upodobania, nie ślepo idące za trendami. Chcę szerzyć niejako bycie oryginalnym, bycie po prostu sobą i staram się, aby każdy znalazł coś, co lubi. Żeby mógł poczuć się jak w takiej małej społeczności, gdzie będzie akceptowany - w mieście”.
Od razu widać, że Sara jest indywidualistką, która wie, do czego dąży. Jednak nie ma co przedłużać, zapraszam na wywiad.
źródło: blog Sary

Michalina: Skąd taki pomysł na bloga? Inspirowałaś się czymś tworząc go?
Sara: Nie miałam konkretnej inspiracji, jedynie codzienność i otaczający nas świat. Widzę jak ciężko niektórym w siebie uwierzyć, jak łatwo jest się poddać, ale niekoniecznie wstać. Motto, które jest hasłem przewodnim nie było głównym celem założenia bloga (chciałam po prostu podzielić się swoimi zainteresowaniami), nie mniej jednak towarzyszyło Miastu odkąd stawiało pierwsze kroki jeszcze pod inną nazwą.

Michalina: Jaka była inna nazwa, jeśli można wiedzieć?
Sara: Styl Bycia. Jak widać wszystko wiąże się z byciem sobą.

Michalina: Przygotowujesz się jakoś do pisania postu? W jaki sposób?
Sara: Hmm... Nie mam konkretnego rytuału jeśli o to chodzi. W każdym poście zawsze muszą być zdjęcia, gdyż wiem, że czytelnicy je lubią. Dlatego jeśli chodzi o te przygotowania, to zwykle myślę nad stylizacją, 'udekorowaniem' czy ozdobieniem tła zdjęcia w przypadku np. recenzji. Jeśli chodzi o tekst, nie jest wymuszony. Znów w tym wypadku, piszę o tym co widzę, co usłyszałam... Wystarczy, że temat jest ciekawy i dający do myślenia. Przygotowania w przypadku sesji tematycznych dotyczą kompletowania stroju, szukania miejsca, dobrania makijażu. Czyli takie podstawy które muszą się pojawić, bo po prostu nie mogłabym znieść myśli, że robię coś byle by tylko było.

Michalina: Najbardziej czasochłonny post na blogu w takim razie? Co zajęło tyle czasu?
źródło: blog Sary
Sara: Jeśli chodzi o post to sporo czasu zajął temat ćwiczeń - "(MOJE) CWICZENIA NA SZPAGAT W 30 DNI!". Musiałam nie tylko zrobić zdjęcia i je opisać, ale przemyśleć ćwiczenia, zwrócić uwagę na ważne szczegóły, popytać znajomych co im sprawia największą trudność, abym wiedziała jak pomóc. Także sam proces mojego sprawdzania, gdyż nie mogłam przecież pisać o czymś, co jest nie skuteczne. Kolejny post, gdzie sama praca zajęła dużo czasu to był Video Lookbook. Tak się złożyło, że nie miałam nikogo pod ręką i sama musiałam się przebierać, dobierać wszystko, nagrywać filmiki na statywie po kilka razy z kilku stron i wykonać montaż.

Michalina: Nie dziwię się, przygotowanie wideo bez niczyjej pomocy musi być wyzwaniem. Może trochę z innej beczki: w jaki sposób zdobywasz czytelników? Uważasz, że Twoje metody są skuteczne?
Sara: Myślę, że moja jedyna metoda to wkładanie całego serca w to co się robi, naprawdę. Ktoś powie, że co z tego jak będziesz najlepszy, jeśli nikt nie będzie o tym wiedział. Miałby rację, w takim gąszczu blogów nie ma gwarancji, że ktoś trafi akurat na twój. Dlatego są np. grupy dla blogerów, z których  korzystam oraz social media. Gdy pojawia się nowy post daje znać innym i to tyle. Ponadto zawsze komentuje blogi osób, które są u mnie, więc możliwe, że dzięki temu też ktoś nowy może akurat wpaść. To koniec. Nie gwarantuję skuteczności, ale nie narzekam na tyle cudownych osób, które są ze mną, więc w pewnym stopniu, dla mnie jest to skuteczna metoda.
źródło: blog Sary

Michalina: Korzystam z tych samych metod. Nie ukrywam, że u mnie też zdają egzamin. Jakiego rodzaju posty zdobywają największą popularność na Twoim blogu? Możesz zerknąć na statystyki, jeśli chcesz.
Sara: Już wielokrotnie to sprawdzałam i nadal monitoruję, aby iść w jak najlepszym kierunku. Okazuje się, że są to posty ze zdjęciami na których jestem. Czy to stylizacja, czy sesja tematyczna.

Michalina: Rzeczywiście, statystyki są w stanie powiedzieć nam więcej o naszych czytelnikach, niż sami czytelnicy ;). Traktujesz bloga jak hobby, czy zamierzasz kiedyś powiązać z nim swoje życie zawodowe? Myślisz, że to jest w ogóle możliwe?
Sara: Blog jest już częścią mnie, więc traktuję go bardzo poważnie. Poza tym nie mogłabym opuścić tak dużej liczby osób, które ze mną są, niektóre nawet od samego początku! Nie myślałam o życiu zawodowym w tym kierunku, ani o traktowaniu go jako zarobek. Chcę go prowadzić jak najdłużej będę mogła, więc nie wykluczam go z „dorosłego” życia, ale raczej pozostanie dodatkowym zajęciem.
 
źródło: blog Sary
Michalina: Rozumiem. A jakie blogi lubisz czytać? Podobne do swojego, czy zupełnie inne?
Sara: Nie wykluczam żadnej kategorii, blog musi "mieć to coś". Bardzo lubię jednak te, gdzie są inne stylizacje niż na wszystkich blogach, te gdzie ktoś pokazuje swoją twórczość w postaci poetyckiej, bądź plastycznej, także z tańcem, zdrowym stylem życia... Jak tak teraz patrzę to rzeczywiście wpisują się one w moje zainteresowania, które mam lub te, które kiedyś miałam.

Michalina: Może trochę z drugiej strony… Co właściwie myślisz o polskiej blogosferze? Zaśmiecamy Internet czy zmierzamy z coraz lepszym kierunku?
Sara: Bardzo kontrowersyjny temat. Szczerze powiedziawszy, to nie jestem osobą, która ma prawo oceniać, który blog się nadaje, a który zaśmieca. Równie dobrze ktoś mógłby powiedzieć to samo o moim, a wkładając tyle pracy w niego, nie byłabym zadowolona, jeśli po prostu by go usunął. Dlatego też nie możemy nikogo oceniać, aczkolwiek są blogi, które mają po 2 tygodnie, 3 miesiące, do roku żywotności i odchodzą w zapomnienie. Są takie, na których pisze się na siłę, byle by były. Mam nadzieję, że ich autorzy patrząc na te na których widać starania i efekty, zastanowią się nad swoimi pracami, czy warto, czy chcą, czy może jakoś da się wyrzeźbić z nich coś pięknego przy odrobinie pracy.

Michalina: Bardzo mądrze powiedziane. Zgadzam się z tym, co mówisz, chociaż to dosyć wymijająca odpowiedz. W takim razie masz jakieś rady dla blogerów?
źródło: blog Sary
Sara: Rady? Po pierwsze taka, żeby nikogo nie udawać, jeśli ktoś wymusza tematy, od razu to widać i nie czyta się tego dobrze. Po drugie pracować i nie poddawać się, po trzecie zapamiętać raz na zawsze, że nie ma takiego czegoś jak złota zasada jak osiągnąć sukces i każdy musi do niego dążyć indywidualnie. Jeśli chodzi o ludzi, którzy obrażają i sprawiają, że czujesz ból, czyli tzw. hejterzy: "Nie przejmuję się tymi, którzy obgadują mnie za plecami. Są w tyle nie bez powodu". Warto przełożyć sobie ten cytat na blogową sytuację. Nie sztuka się wyśmiewać, nie wiedząc ile to pracy kosztuje i samemu nie mając odwagi spróbować. A na koniec zostawiłabym z zdaniem: "Sukces to suma niewielkiego wysiłku powtarzanego z dnia na dzień". Osiągnięcie go to niekoniecznie milion wyświetleń dziennie, tryliard czytelników i mnóstwo sponsorów. Sukcesem jest samorozwój, docenienie przez drugą osobę, fakt, że zdobyłeś się na taki trud i trwasz w nim nadal...

Michalina: Dokładnie, mam nadzieję, że moi czytelnicy wezmą sobie do serca to, co tu powiedziałaś. Ostanie pytanie: Zamierzasz kiedyś przestać pisać? Mówisz sobie czasem: "Jeszcze pół roku i koniec z tą zabawą!"?
Sara: Nie ma takiej opcji. Będę pracowała jak długo będę miała czas, siłę i pomysły, chyba, że czytelnicy przestaną chcieć tego miejsca, do czego, mam nadzieję, tak szybko nie dojdzie.

Michalina: Skoro tak, to życzę Ci powodzenia i przede wszystkim wytrwałości w tym, co robisz. Trzymam kciuki!


     

środa, 11 maja 2016

Jak osiągnąć sukces?


Trudno mi jest znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale mimo wszystko postanowiłam poruszyć ten temat na blogu. Osobiście uważam, że to bardzo trudna kwestia, taka, która zależy od bardzo wielu czynników, a najważniejszym i w zasadzie takim kluczowym jest to...

Jak postrzegamy sukces?


Czym on dla nas jest? Sławą i niekończącymi się nagłówkami z naszym nazwiskiem na portalach plotkarskich? Wysoką pozycją w dużej firmie i możliwością dyrygowania innymi ludźmi? Posiadaniem dużej i szczęśliwej rodziny, w której wszyscy nawzajem kochają się i szanują? Tytułem doktora, który możemy sobie wpisywać przez nazwiskiem, kiedy coś podpisujemy? Wieloma zerami na koncie bankowym? To bardzo osobista kwestia i szczerze życzę każdemu z moich czytelników, żeby zdefiniował sobie sukces w odpowiedni sposób. 
Wiele osób myśląc o sukcesie widzi dążenie po trupach do celu. Uważam, że nie jest to prawidłowe myślenie, a na pewno nie zdrowe. Budowanie swojego szczęścia nie powinno wiązać się z nieszczęściem ludzi, którzy nas otaczają. Jeśli tak postrzegasz sukces, przemyśl jeszcze raz jego definicję.
Czym więc jest sukces? Dla każdego czymś innym. Nie jestem w stanie podać Wam ogólnego wytłumaczenia tego słowa, chociaż pewnie ktoś je już gdzieś opracował. Pewnie amerykańscy naukowcy, jak wszystko na świecie. Mogę za to powiedzieć czym sukces jest dla mnie.

Sukces oznacza spełnienie, ale takie, które wiąże się z brakiem stuprocentowej satysfakcji z tego, czego dokonaliśmy. 


Stwierdzenie to brzmi trochę pesymistycznie, to prawda, ale dla mnie jest jednocześnie odpowiedzią na pytanie jak odnieść sukces.

Nigdy nie bądź w stu procentach usatysfakcjonowany tym, co udało Ci się osiągnąć. Nie przestawaj działać.

Nie chodzi tutaj o to, żeby całe życie być z siebie niezadowolonym i tylko na wszystko narzekać, ale raczej o to, żeby nie spoczywać na laurach. Można w którymś momencie w życiu poczuć, że osiągnęliśmy wszystko, czego chcieliśmy, że nasze marzenia, którymi jako dziecko dzieliliśmy się z kolegą z piaskownicy właśnie się spełniły. Oczywiście, że można. Niewątpliwie będzie to cudowne uczucie, bo nie ma na świecie niczego przyjemniejszego, niż poczucie spełnienia. Jednak szczególnie w takim momencie należy pamiętać o tym, że to jeszcze nie jest koniec naszej drogi i, że możemy się dalej rozwijać, rosnąć w siłę. Jeśli za to pozwolimy satysfakcji przejąć nad nami kontrolę, to będzie koniec. Staniemy w miejscu, będziemy żyć tym jednym sukcesem, który udało nam się osiągnąć. Przecież nie o to chodzi i nie do tego zmierzamy. 
Chcemy, by nasze życia były pasmami sukcesów. Nie stanie się tak, jeśli spoczniemy na laurach. Będziemy żyć przeszłością i, przede wszystkim, staniemy w miejscu. Inni ludzie będą się pięli wyżej, osiągali kolejne sukcesy, a my zostaniemy gdzieś daleko za nimi. Być może obudzimy się za kilka lat, ale wtedy może być już za późno. Dlatego nigdy nie można być w stu procentach usatysfakcjonowanym tym, co udało nam się osiągnąć. Nie wolno przestawać działać. 

Skąd takie wnioski?

Pozwólcie, że będę posiłkować się przykładem z mojego życia. Zajmuję się ostatnio copywritingiem. Jestem raczej osobą początkującą w tym zawodzie, dlatego przypadają mi te najprostsze zlecenia (tak zwane precle). Żeby cokolwiek na nich zarobić, trzeba napisać ich dziesiątki, naprawdę. Mi obecnie udaje się wyrobić jakąś tam, obraną przez siebie dzienną normę, ale mam gdzieś z tyłu głowy myśl, że to jest za mało, że powinnam pracować więcej. I w zasadzie, to jest prawda. Żeby dostawać poważniejsze, bardziej wymagające (ale jednocześnie lepiej płatne) zlecenia, trzeba wyrwać się od precli. Z kolei, żeby to zrobić, trzeba pisać bardzo dobre precle. Ćwiczenia sprawiają, że jesteśmy w czymś lepsi, dlatego pisząc dużo tych niewymagających tekstów, będę pisała je coraz lepiej. Jakbym zatrzymała się w miejscu, w którym teraz jestem, mogłabym oczywiście do końca życia pisać precle, ale czy to jest mój cel zawodowy? Da się z tego utrzymać, oczywiście, jednak czy tego chcę? Czy nie chcę przyjmować poważnych, dużych projektów? Czy nie chcę pisać, chociażby tekstów zapleczowych (które są o poziom wyżej od preclowych, jakby ktoś nie był zorientowany w temacie)? Oczywiście, że chcę. 
Mogę pisać bardzo dobre precle przez całe życie, albo rozwijać się i tworzyć lepszy kontent. Wybór należy tak naprawdę tylko do mnie. 

Jak w takim razie odnieść sukces?

Trzeba działać, to jedyna metoda. 

A Wy, co myślicie na ten temat? Dajcie znać czym dla Was jest sukces.


    




niedziela, 8 maja 2016

Poradnik blogowy - Sprawdzona metoda na reklamę bloga! HIT!

Obs za obs/ kom za kom?



Najlepsza metoda na reklamę bloga! Piszesz post w stylu:

"Zapraszam na mój blog! (Adres bloga) Oddaję, obs za obs, kom za kom. Kto chętny, niech zacznie!"

Nie musisz się nawet wysilać, skopiuj po prostu to, co napisałam i dodaj link Nie ma co się przemęczać. Wrzuć taki post na kilka grup blogerskich i tak dla pewności jeszcze w komentarzach pod postami innych twórców. To naprawdę skuteczne! Zapewniam, że każdy, kto zobaczy ten tekst od razu wejdzie na Twojego bloga, zaobserwuje i doda merytoryczny komentarz w podobnym stylu.
Licz się z tym, że ta osoba prawdopodobnie nie wejdzie na Twojego bloga już nigdy więcej, ale przecież najważniejsze są cyferki i to, że masz jednego obserwatora więcej. Nieważne, że to pusta obserwacja i, że Twoja twórczość tak naprawdę nie interesuje tej osoby.  Cyferki w statystykach rosną! Czy to nie cudowne?

Przecież o to chodziło!
Prawda?
Jasne, że prawda!

Aha, jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Musisz się odwdzięczyć Twojemu nowemu obserwatorowi. W końcu to obs za obs, a nie obs za darmo. Zaobserwuj każdego blogera, który dzięki dodaniu takiego posta zaobserwował Ciebie. Nie masz innego wyjścia, bo stracisz cenne cyferki. Nieważne, że Twoja zakładka z obserwowanymi blogami stanie się wysypiskiem śmieci i prawdopodobnie nigdy z niej nie skorzystasz. Będzie warto. Popularność w Internecie wymaga ofiar i poświęceń. 
Nie wchodź nigdy na blogi, które obserwujesz, nie ma sensu. W końcu ci, którzy obserwują Ciebie też tego nie robią.


A tak na poważnie...


Obs za obs? Serio? 
Zupełnie nie rozumiem osób, które stosują tego typu zabiegi marketingowe. Wydaje mi się po prostu, że kiedy piszemy bloga, nie powinno nam zależeć na pustych cyferkach, tylko na osobach, które chcą czytać to, co piszemy i są naprawdę zainteresowane naszą twórczością. Może jestem jakaś staromodna. 
Ostatnio dołączyłam do kliku grup dla blogerów i to, co się tam dzieje jest jakimś żartem. Oczywiście takie grupy mają swoje plusy, pojawiają się tam interesujące posty, można poznać nowe blogi (często prawdziwe perełki blogosfery), ale 99% postów to właśnie obs za obs, kom za kom. W związku z tym postanowiłam spytać członków jednej z tych grup o opinię na ten temat. Wyniki tego badania trochę mnie zaskoczyły, bo wszyscy napisali, że nie podoba im się to zjawisko i absolutnie go nie praktykują. Jakim cudem więc na grupie pojawia się taki spam? Sama nie wiem.

Zobaczcie co mówią inni blogerzy:

Ola Figura z bloga Muzyczna Lista - klik
"Gdy widzę kom/kom lub obs/obs to mnie od razu odrzuca od bloga. Jak mi się blog spodoba, to chętnie go zaobserwuję lub wyrażę swoje zdanie w komentarzu. Jak ktoś skomentuje lub zaobserwuje tylko na zasadzie wymiany to nic mu to nie da. Komentarz będzie nieszczery, a wiadomości o nowym wpisie będą lądowały od razu w koszu. Jeśli bloger ma ciekawy pomysł na siebie to nie będzie potrzebował się posuwać do tego typu aktów desperacji"

Natalia Romanowska z bloga Gorzka Czekolada - klik
"Wymiana obserwacjami i komentarzami to dobry sposób na poznawanie nowych blogów, jednak trzeba kierować się rozsądkiem i pilnować granic, bo chorobliwe "obs za obs" i "kom za kom" jedynie oszukują czytelników, jak i samych blogerów"







Emilia Miller z bloga Emilia Miller - klik
"Wszystko jest okej, jednak trzeba znać granice. Szczera wymiana komentarzy, kreatywnych, odnoszacych się do treści posta jest jak najbardziej okej. Osobiście stosuje taką metodę i odwdzięczam się za każdy komentarz tego typu. Jeśli jednak ma to być komentarz odnoszący się tylko do samych zdjęć lub typu 'fajny post, wpadnij do mnie' - ignoruje i staram się nie łapać za głowę.. 
Gorzej już z obserwacjami.. to tylko niepotrzebne liczby sztucznie zbierane, aby móc zacząć współpracować z chińską firmą...na takie coś się nie zgadzam, puste obserwacje nic nie wnoszą. Czasem zdarza mi się jednak brać udział w takiej akcji, ale tylko i wyłącznie wtedy kiedy mi i proponowanej osobie spodobają się nasze blogi "




    
Emotikon smi

wtorek, 3 maja 2016

Wszyscy ludzie, którzy mi imponują mówią, że nie umrę, jak nie zdam matury

Bullshit


Przez ostatnie trzy lata - całe gimnazjum i tak samo liceum - wszyscy mówili mi, że matura jest niesamowicie ważna i jeśli źle ja napiszę, albo, co gorsza, nie zdam jej, cała moja przyszłość będzie zrujnowana. Nie dostanę się na studia, nie znajdę pracy, nie założę rodziny (bo kto by chciał nieudacznika bez matury?!), a na koniec pewnie okaże się, że jestem śmiertelnie chora i umrę w wieku 19 lat. A to wszystko na pewno się nie stanie, jeśli tylko dobrze pójdzie mi na maturze. To wszystko sprawiło, że egzamin dojrzałości jest owiany jakąś dziwną aurą grozy i sama myśl o nim budzi przerażenie. Słowo "matura" powtarzane po kilka razy dziennie sprawiło, że większość z nas ma dreszcze, jak tylko je usłyszy. 
Dziś jestem na jeden dzień przed tym całym "dniem sądu" i mam okropnie mieszane uczucia. 
W piątek byłam na zakończeniu roku szkolnego. Podczas okropnie długiej i płynącej wolno jak krew z nosa ceremonii padły słowa:
"Nie bójcie się matury, bo to najprostszy egzamin, jaki przyjdzie wam zdawać w życiu. Nie ma się czego bać"
To po cholerę przez ostatnie 6 lat zawracaliście nam tym tyłki? Po co przez całą ostatnią klasę liceum robiliśmy powtórki do matury i rozwiązywaliśmy tony arkuszy? Dlaczego straszyliście nas tym, że niezdana matura to największa życiowa tragedia, skoro w gruncie rzeczy to łatwizna? Nie rozumiem. 
Oczywiście nie mówię, że nie zależy mi na dobrym wyniku na maturze, ale jestem trochę zła tym, że przez tyle lat byliśmy otoczeni stresorami. I to zupełnie niepotrzebnie. Wychodzi na to, że te całe nerwy były niepotrzebne.

Wszyscy ludzie, którzy mi imponują mówią, że nie umrę, jak nie zdam matury


"Ludzie ci mówią, że matura rozdaje karty na całe życie, całe życie będzie się za tobą wlec jak ci poszło na maturze. To jest okropne, okropny sposób myślenia. Tak samo jak to, czy się dostaniesz na studia, czy nie. Jak się nie dostaniesz na studia, na które chcesz, to możesz próbować przez następne 10 lat albo pójść na zaoczne, albo pójść gdzieś indziej. Jest mnóstwo opcji. Nie ma momentu w życiu, który decyduje o całej twojej przyszłości"
(Tak, to cytat Gonciarza.)

Wczoraj wieczorem (kiedy, swoją drogą, trochę spanikowałam, bo doszłam do wniosku, że tak naprawdę nic nie umiem) doszłam do wniosku, że tak naprawdę jest zupełnie inaczej, niż uczą nas w szkole. Znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać zależy w życiu od nas samych. Nie jesteśmy Edypami (nawiązując jeszcze do tej matury), których życiem rządzą wyroki Fortuny. W zasadzie, to mogę spełniać swoje marzenia niezależnie od tego, jak potoczy się moje życie. Każdy z nas może.  Łatwo jest zrzucić wszystko na jakiegoś życiowego pecha i poddać się biegowi wydarzeń. Znacznie trudniej jest wziąć życie w swoje ręce i zrobić z nim to, co naprawdę chcemy. Nie powinniśmy sugerować się tym, co mówią nam inni (a już w ogóle tym, co mówią nam w szkole). Szczerze żałuję, że nie zauważyłam tego wszystkiego wcześniej, bo jestem pewna, że podjęłabym inne decyzje. 
Weźcie życie w swoje ręce. Życie nie kończy się po liceum, a dopiero zaczyna.
Z taką myślą zostawiam wszystkich moich czytelników, a w szczególności tegorocznych maturzystów. Życzę Wam i sobie powodzenia jutro.