środa, 25 maja 2016

Dorośli lubią komplikować sobie życie

Nie było mnie tu kilka dni, wiem. Nie jest tak, że nie wiedziałam co napisać, raczej nie wiedziałam jak to zrobić. Kiedy ma się dużo wolnego czasu, wiele pomysłów przychodzi do głowy, tylko nie zawsze wiemy jak je ubrać w słowa i przekazać innym. Tak też było w moim przypadku. Nie uwierzycie ile razy siadałam do pisania posta i rezygnowałam po kilku pierwszych słowach. W gruncie rzeczy to nie wiem, czy nie będzie tak i w tym przypadku. 
Co u mnie? Cóż, skończyłam szkołę i mam najdłuższe wakacje w życiu. Minęło już trochę czasu od ostatniej matury, ale nadal czuję się z tym trochę nieswojo. Ciągle mam wrażenie, że jakoś niedługo będę musiała wrócić do liceum, a coś takiego się przecież nie stanie! Tegoroczni maturzyści, też tak macie?
Ale po co właściwie Wam o tym wszystkim mówię? Otóż chodzi o to, że przez te kilka dni wolnego doszłam do pewnych wniosków. 

Dorośli lubią komplikować sobie życie

Poważnie. Głównie dlatego martwi mnie to, że sama będę musiała być dorosłą. 
Przytoczmy taki dosyć prozaiczny przykład - mycie okien. Zostajecie postawieni przed takim wyzwaniem. Pierwsze co robicie, to kierujecie się do łazienki, gdzie przechowywane są wszystkie środki czystości. Przedzieracie się przez płyny do paneli, do płytek, do drewna, do mebli, do łazienki, do kuchni, do sypialni, do dywanów, Bóg wie do czego jeszcze i... Znajdujecie upragniony płyn do mycia okien. Myślicie sobie: "Okej, skoro mam płyn do mycia okien, to wystarczy popsikać to tu, to tam i przetrzeć ręcznikiem. Łatwizna!". Idziecie od razu wcielić swój plan w życie. Myjecie pierwsze okno, przyglądacie się mu. Lśni czystością. Myjecie drugie okno, trzecie. Przy czwartym Dorosły członek Waszej rodziny zaczyna obserwować Wasze poczynania. Natychmiast biegnie do Was, żeby Was ocalić przed oknami umytymi nie w taki sposób, jak powinniście je umyć. Tłumaczy, że to nie tak, że tu trzeba najpierw wodą, potem wodą z mydłem, płynem, jedną ściereczką, drugą ściereczką. I tak czas mycia okien wydłuża się o jakieś dwieście procent. A po co, skoro one były czyste już wcześniej?
Na tych nieszczęsnych oknach się nie kończy. Jest jeszcze ciągłe pragnienie bycia dobrze postrzeganym, co jest takim samym komplikowaniem sobie życia, co ta sprawa z oknami. Trzeba zawsze dobrze wyglądać, nie można iść w dresie do sklepu, ale największy wstyd to związać włosy w koczek, bo nie są do końca świeże. Należy codziennie chodzić w garsonkach, nawet po domu i malować usta szminką. Najważniejszą rzeczą w życiu jest to, jak postrzegają nas inni ludzie. Przede wszystkim sąsiedzi! Bo przecież będziemy całe życie mieszkać w jednym miejscu i nigdy nie przyjdzie nam ich zmienić. Ach, zapomniałabym wspomnieć o praniu. Jeśli mamy podwórko i wieszamy na nim pranie, to nie ma problemu, jeśli mają tam zawisnąć nasze wielkie gacie, ale (!) wszystko na lince musi być ułożone według rozmiaru albo przynajmniej koloru. Żeby ludzie widzieli jacy jesteśmy zorganizowani.
Jest jeszcze wstawanie wcześnie rano, mimo tego, że nie ma takiej potrzeby i budzenie przy tym całej rodziny. Wiecie, dzień wolny od pracy (albo na przykład najdłuższe wakacje w życiu - just saying), ale i tak wstajecie o 7 rano, Bóg jeden wie po co. Pal to licho, niech sobie wstają kiedy im się podoba, ale po co przy tym budzić cały dom? Chyba tylko po to, żeby skomplikować sobie życie.

Nie wolno, nie wypada, nie przystoi


Wiecie co jeszcze jest komplikowaniem sobie życia? Nadużywanie tych zwrotów. Ale nie w takich oczywistych sytuacjach (ktoś próbuje coś ukraść, a my krzyczymy "Nie wolno kraść!"), ale w takich, w których nie jest to konieczne (chcesz poleżeć w łóżku 15 minut dłużej i ktoś Ci mówi, że nie wypada, bo masz już tyle i tyle lat). I nie chodzi tu tylko o kierowanie tych zwrotów do innych, ale przede wszystkim do samego siebie, o takie budowanie barier, niepotrzebnych barier.
Potem przychodzi smutna starość, bo całe dorosłe życie mówiliśmy sobie, że nam nie wypada. Stąd biorą się niespełnione marzenia.

Dorośli to dziwne istoty, ale...

...jednak nas, młodszych, łączy z nimi więcej, niż mogłoby się wydawać. Przez wiele lat tego nie rozumiałam i Dorośli wydawali mi się bardzo odlegli, jakby pochodzili z innego gatunku. Tacy dystyngowani, zorganizowani, poważni. Ale to nie do końca jest tak. Kiedy sami zaczynamy dojrzewać, zauważamy, że wszyscy jesteśmy ludźmi i więcej nas dzieli, niż łączy. Dorośli bardzo często zachowują się tak, jak młodzież. Żartują o cyckach, piją alkohol, chodzą na randki, mają ulubiony zespół muzyczny. Nie jest tak, że kiedy kończysz 18 (czy nawet te 19, bo 18 to żadna dorosłość) lat, to stajesz się inną osobą i zupełnie zapominasz o tym, jaki byłeś.
Prawda jest taka, że młodzież od Dorosłych różni tylko ilość obowiązków i wyzwań, którym muszą sprostać. I nie jest też tak, że każdemu Dorosłemu się to podoba. Nikt nie chce martwić się o finanse, dzieci i o to, co ugotuje jutro na obiad, ale ktoś jednak musi.
Warto wiedzieć, że mamy z nimi więcej tematów do rozmów, niż mogłoby się wydawać. To nie są kosmici. Wystarczy się im dobrze przyjrzeć.

Nie chcę być dorosła?

Chyba nikt nie chce, ale ja zaczynam oswajać się z myślą, że będę musiała. 


    


środa, 18 maja 2016

Poradnik blogowy - Jak napisać wpis gościnny?

Pisanie u kogoś może być prawdziwą trudnością. Ostatnio zostałam postawiona przed takim wyzwaniem. Przyznam szczerze, że długo myślałam o czym napisać wpis gościnny. Nie żeby brakowało mi pomysłów, było wręcz przeciwnie! Mając gdzieś z tyłu głowy myśl, że mam tylko jedną szansę, bo przecież nie chcemy zrobić na cudzym blogu spamu moją pisaniną, pojawiła się pewna koncepcja. Dlaczego miałabym nie napisać wpisu gościnnego o tym, jak napisać wpis gościnny? Otóż, ostatnio bardzo zainteresował mnie ten temat i przeczytałam tyle tego typu postów i poradników, ile jesteście sobie w stanie wyobrazić. Zauważyłam parę rzeczy i myślę, że warto byłoby się nimi podzielić z większą grupą odbiorców, niż tylko najbliżsi znajomi. Ten post w końcu się nie ukazał, napisałam coś zupełnie innego, jednak postanowiłam nie zmarnować tekstu, z którego jestem niejako dumna. Ale może skończmy już te nikomu niepotrzebne wstępy i przejdźmy do tematu.


Czym jest wpis gościnny?

Przede wszystkim szeroko pojętym marketingiem, reklamą. 
Generalnie rzecz biorąc, możemy znaleźć się w dwóch pozycjach. 
1. Piszemy dla kogoś wpis gościnny.  Moim zdaniem to jest ta prostsza opcja, ale jednak wymaga więcej pracy.
2. Ktoś pisze dla nas wpis gościnny. Bardziej skomplikowana sytuacja, szczególnie dla kogoś mało asertywnego. Jeśli bowiem nie chcemy mieć przysłowiowej lipy i wrzucać na bloga postów ilościowych, zamiast jakościowych, musimy się tą właśnie asertywnością wykazać. Kiedy mamy dobrze poczytnego bloga z wyświetleniami wyrażanymi w setkach tysięcy, osób, które będą chciały dla nas pisać będzie co nie miara. Trzeba tylko umieć wybrać te odpowiednie. 

Dziś jednak zajmiemy się bardziej punktem pierwszym, bo w takiej sytuacji znacznie częściej są stawiani początkujący blogerzy (w tym ja). 


Okej, wszystko jasne, ale skąd właściwie wytrzasnąć osobę, która pozwoli mi u siebie napisać post gościnny?

Sposobów jest kilka i, pocieszę wszystkich tu zgromadzonych, jest to łatwiejsze, niż się wydaje. Dla chcącego nic trudnego. Najprostszym sposobem będzie napisanie do blogera, u którego chcecie napisać. Wóz albo przewóz, albo się zgodzi, albo nie. Nic nie tracicie. Wiadomo, że chcemy pisać u najbardziej popularnych twórców, bo tu chodzi przecież o reklamę naszej działalności, ale raczej nie ma co się porywać na Jessicę Mercedes albo Maffashion. Po pierwsze, wątpię, żeby bloger takiego kalibru zgodził się, żeby ktoś malutki pokazał się u niego, a nawet jeśli, to pewnie ma kolejki jak w przychodni i czekalibyśmy na swoją kolej dziesięć lat. 
Innym, ale trochę bardziej ryzykownym sposobem jest post na grupie na blogerów na Facebooku. Jest to bardzo dobre medium społecznościowe, które pozwala nam dotrzeć do sporej liczby osób należącej do naszej grupy docelowej. Jednak, jak mówię, jest to dosyć ryzykowne, bo nigdy nie wiadomo na kogo trafimy. Wiem z własnego doświadczenia, że większość osób na takich grupach, to nie są blogerzy wysokich lotów, a raczej tacy, którzy budują swoje statystyki na "obs za obs/kom za kom". W wypadku, kiedy zdecydujemy się na tę metodę, musimy liczyć się z tym, że prawdopodobnie będzie to obustronna relacja - my piszemy dla kogoś i ktoś dla nas. Dlatego należy rozważnie wybrać blogera do współpracy.
Pozostaje oczywiście jeszcze wyszukiwarka internetowa. Istnieją blogerzy, którzy po prostu oferują możliwość napisania u nich posta gościnnego, ale z tym jest już więcej zachodu. 


Kilka wskazówek

Jak przygotować się do napisania posta gościnnego?

Nie sztuką jest usiąść i pisać, tym bardziej, jeśli zajmujemy się tym na co dzień. Jednak z takiego tworzenia raczej nie wyjdzie nic dobrego. Bardzo ważny jest więc reasearch. O co właściwie chodzi? Powinniśmy przede wszystkim znać bloga, dla którego chcemy napisać. Wiedzieć jaka jest jego tematyka, jakiego rodzaju posty się na nim pojawiają... W pewien sposób musimy też upodobnić swojego posta do pozostałych postów na blogu. Nie chodzi oczywiście o całkowite wyzbycie się swojego stylu, bo przecież chcemy stworzyć coś, co pokaże nas, ale wiadomo, że gospodarz nie opublikuje czegoś, co ni z gruszki, ni z pietruszki nie będzie pasowało to jego kontentu. Zwróćmy uwagę na to czy autor bloga zamieszcza w postach na przykład zdjęcia, grafy, wykresy, jakiego języka używa. Wiadomo, że jeśli na blogu nie pojawiają się przekleństwa zamiast przecinków, to my też nie powinniśmy ich zamieszczać.

Jak to jest z tymi linkami?

W jakiej ilości powinniśmy dodawać link do swojego bloga w poście gościnnym? To dosyć sporna sprawa, bo, wiadomo, zależy nam na tym, żeby czytelnicy go nie przegapili, ale nie chcemy też być natarczywi. Moim zdaniem 3-4 linki w poście wystarczą i to tylko wtedy, gdy są to jakieś odnośniki do innych wpisów, w których rozwijamy poruszane zagadnienie.Jeśli taka sytuacja się nie pojawia, wystarczy link na początku postu i ewentualnie jeden w stopce. Warto się przecież podpisać pod swoją pracą.

Zadbajmy o wygląd tekstu!

Nie traktujmy posta gościnnego jak coś bezwartościowego. Jest to nasza wizytówka na czyjejś stronie, więc tak też do tego podejdźmy. Wygląd tekstu jest bardzo ważny. Przynajmniej ja tak mam, że jeśli widzę, że tekst jest jednolity i, nie daj Boże!, niewyjustowany, odechciewa mi się czytać i uciekam od niego jak najdalej. Estetyka naprawdę ma znaczenie. Nie po to są te wszystkie pogrubienia, nagłówki i podtytuły, żebyśmy sobie na nie popatrzyli. Naprawdę warto tego używać. Jednak wypada też powiedzieć, że co za dużo, to niezdrowo. Każde słowo w innym kolorze na pewno zwróci na nas uwagę, ale niekoniecznie pozytywnie.

Co z tematem?

To, jak już wspomniałam na początku, był dla mnie największy dylemat. Na jaki temat najlepiej jest napisać post gościnny? Zależy. Okrutnie wymijająca odpowiedź, ale to najprawdziwsza prawda. Najlepiej jest wybrać coś, co łączy naszego bloga z blogiem gospodarza. Dzięki temu czytelnicy przejdą do nas, bo, tak jak we wszystkich działaniach marketingowych, należy obrać sobie grupę docelową. Jeśli trudno jest nam wpaść na taki temat, zawsze możemy obrać sobie coś neutralnego i jednocześnie bezpiecznego. Przyznaję, że ja właśnie tak zrobiłam. Tematy z zakresu blogowania i różnego rodzaju porady zawsze będą na topie i wpiszą się w tematykę każdej strony. Przynajmniej takie jest moje zdanie.

Na koniec chciałabym tradycyjnie zaprosić do komentowania.
Love!



    


sobota, 14 maja 2016

Wywiad z blogerem: Sara Dunaj

Sara Dunaj jest blogerką, którą chciałabym Wam dziś przedstawić. Sara prowadzi takiego bloga, jakie lubię najbardziej, czyli lifestylowego. Warto zwrócić uwagę na przepiękne zdjęcia, jakie dodaje do postów, naprawdę profesjonalna robota. Od razu widać, że Sara wkłada w bloga całą siebie i robi wszystko, żeby jej strona była coraz lepsza.
Tutaj znajdziecie bloga Sary - klik.


Tym razem poprosiłam samą autorkę o zaprezentowanie swojego bloga i oto, co mi powiedziała:
Sara's City to blog, który łączy wiele pasji. Myślę, że można nazwać myśleć o kategorii lifestyle, aczkolwiek można na nim znaleźć modę, urodę, filmiki, tematyczne sesje zdjęciowe, ciekawe gadżety. Motywem przewodnim jest hasło "Zawsze bądź sobą!".  Mój styl nie jest ściśle określony, moje cele życiowe nie są schematyczne, moje upodobania, nie ślepo idące za trendami. Chcę szerzyć niejako bycie oryginalnym, bycie po prostu sobą i staram się, aby każdy znalazł coś, co lubi. Żeby mógł poczuć się jak w takiej małej społeczności, gdzie będzie akceptowany - w mieście”.
Od razu widać, że Sara jest indywidualistką, która wie, do czego dąży. Jednak nie ma co przedłużać, zapraszam na wywiad.
źródło: blog Sary

Michalina: Skąd taki pomysł na bloga? Inspirowałaś się czymś tworząc go?
Sara: Nie miałam konkretnej inspiracji, jedynie codzienność i otaczający nas świat. Widzę jak ciężko niektórym w siebie uwierzyć, jak łatwo jest się poddać, ale niekoniecznie wstać. Motto, które jest hasłem przewodnim nie było głównym celem założenia bloga (chciałam po prostu podzielić się swoimi zainteresowaniami), nie mniej jednak towarzyszyło Miastu odkąd stawiało pierwsze kroki jeszcze pod inną nazwą.

Michalina: Jaka była inna nazwa, jeśli można wiedzieć?
Sara: Styl Bycia. Jak widać wszystko wiąże się z byciem sobą.

Michalina: Przygotowujesz się jakoś do pisania postu? W jaki sposób?
Sara: Hmm... Nie mam konkretnego rytuału jeśli o to chodzi. W każdym poście zawsze muszą być zdjęcia, gdyż wiem, że czytelnicy je lubią. Dlatego jeśli chodzi o te przygotowania, to zwykle myślę nad stylizacją, 'udekorowaniem' czy ozdobieniem tła zdjęcia w przypadku np. recenzji. Jeśli chodzi o tekst, nie jest wymuszony. Znów w tym wypadku, piszę o tym co widzę, co usłyszałam... Wystarczy, że temat jest ciekawy i dający do myślenia. Przygotowania w przypadku sesji tematycznych dotyczą kompletowania stroju, szukania miejsca, dobrania makijażu. Czyli takie podstawy które muszą się pojawić, bo po prostu nie mogłabym znieść myśli, że robię coś byle by tylko było.

Michalina: Najbardziej czasochłonny post na blogu w takim razie? Co zajęło tyle czasu?
źródło: blog Sary
Sara: Jeśli chodzi o post to sporo czasu zajął temat ćwiczeń - "(MOJE) CWICZENIA NA SZPAGAT W 30 DNI!". Musiałam nie tylko zrobić zdjęcia i je opisać, ale przemyśleć ćwiczenia, zwrócić uwagę na ważne szczegóły, popytać znajomych co im sprawia największą trudność, abym wiedziała jak pomóc. Także sam proces mojego sprawdzania, gdyż nie mogłam przecież pisać o czymś, co jest nie skuteczne. Kolejny post, gdzie sama praca zajęła dużo czasu to był Video Lookbook. Tak się złożyło, że nie miałam nikogo pod ręką i sama musiałam się przebierać, dobierać wszystko, nagrywać filmiki na statywie po kilka razy z kilku stron i wykonać montaż.

Michalina: Nie dziwię się, przygotowanie wideo bez niczyjej pomocy musi być wyzwaniem. Może trochę z innej beczki: w jaki sposób zdobywasz czytelników? Uważasz, że Twoje metody są skuteczne?
Sara: Myślę, że moja jedyna metoda to wkładanie całego serca w to co się robi, naprawdę. Ktoś powie, że co z tego jak będziesz najlepszy, jeśli nikt nie będzie o tym wiedział. Miałby rację, w takim gąszczu blogów nie ma gwarancji, że ktoś trafi akurat na twój. Dlatego są np. grupy dla blogerów, z których  korzystam oraz social media. Gdy pojawia się nowy post daje znać innym i to tyle. Ponadto zawsze komentuje blogi osób, które są u mnie, więc możliwe, że dzięki temu też ktoś nowy może akurat wpaść. To koniec. Nie gwarantuję skuteczności, ale nie narzekam na tyle cudownych osób, które są ze mną, więc w pewnym stopniu, dla mnie jest to skuteczna metoda.
źródło: blog Sary

Michalina: Korzystam z tych samych metod. Nie ukrywam, że u mnie też zdają egzamin. Jakiego rodzaju posty zdobywają największą popularność na Twoim blogu? Możesz zerknąć na statystyki, jeśli chcesz.
Sara: Już wielokrotnie to sprawdzałam i nadal monitoruję, aby iść w jak najlepszym kierunku. Okazuje się, że są to posty ze zdjęciami na których jestem. Czy to stylizacja, czy sesja tematyczna.

Michalina: Rzeczywiście, statystyki są w stanie powiedzieć nam więcej o naszych czytelnikach, niż sami czytelnicy ;). Traktujesz bloga jak hobby, czy zamierzasz kiedyś powiązać z nim swoje życie zawodowe? Myślisz, że to jest w ogóle możliwe?
Sara: Blog jest już częścią mnie, więc traktuję go bardzo poważnie. Poza tym nie mogłabym opuścić tak dużej liczby osób, które ze mną są, niektóre nawet od samego początku! Nie myślałam o życiu zawodowym w tym kierunku, ani o traktowaniu go jako zarobek. Chcę go prowadzić jak najdłużej będę mogła, więc nie wykluczam go z „dorosłego” życia, ale raczej pozostanie dodatkowym zajęciem.
 
źródło: blog Sary
Michalina: Rozumiem. A jakie blogi lubisz czytać? Podobne do swojego, czy zupełnie inne?
Sara: Nie wykluczam żadnej kategorii, blog musi "mieć to coś". Bardzo lubię jednak te, gdzie są inne stylizacje niż na wszystkich blogach, te gdzie ktoś pokazuje swoją twórczość w postaci poetyckiej, bądź plastycznej, także z tańcem, zdrowym stylem życia... Jak tak teraz patrzę to rzeczywiście wpisują się one w moje zainteresowania, które mam lub te, które kiedyś miałam.

Michalina: Może trochę z drugiej strony… Co właściwie myślisz o polskiej blogosferze? Zaśmiecamy Internet czy zmierzamy z coraz lepszym kierunku?
Sara: Bardzo kontrowersyjny temat. Szczerze powiedziawszy, to nie jestem osobą, która ma prawo oceniać, który blog się nadaje, a który zaśmieca. Równie dobrze ktoś mógłby powiedzieć to samo o moim, a wkładając tyle pracy w niego, nie byłabym zadowolona, jeśli po prostu by go usunął. Dlatego też nie możemy nikogo oceniać, aczkolwiek są blogi, które mają po 2 tygodnie, 3 miesiące, do roku żywotności i odchodzą w zapomnienie. Są takie, na których pisze się na siłę, byle by były. Mam nadzieję, że ich autorzy patrząc na te na których widać starania i efekty, zastanowią się nad swoimi pracami, czy warto, czy chcą, czy może jakoś da się wyrzeźbić z nich coś pięknego przy odrobinie pracy.

Michalina: Bardzo mądrze powiedziane. Zgadzam się z tym, co mówisz, chociaż to dosyć wymijająca odpowiedz. W takim razie masz jakieś rady dla blogerów?
źródło: blog Sary
Sara: Rady? Po pierwsze taka, żeby nikogo nie udawać, jeśli ktoś wymusza tematy, od razu to widać i nie czyta się tego dobrze. Po drugie pracować i nie poddawać się, po trzecie zapamiętać raz na zawsze, że nie ma takiego czegoś jak złota zasada jak osiągnąć sukces i każdy musi do niego dążyć indywidualnie. Jeśli chodzi o ludzi, którzy obrażają i sprawiają, że czujesz ból, czyli tzw. hejterzy: "Nie przejmuję się tymi, którzy obgadują mnie za plecami. Są w tyle nie bez powodu". Warto przełożyć sobie ten cytat na blogową sytuację. Nie sztuka się wyśmiewać, nie wiedząc ile to pracy kosztuje i samemu nie mając odwagi spróbować. A na koniec zostawiłabym z zdaniem: "Sukces to suma niewielkiego wysiłku powtarzanego z dnia na dzień". Osiągnięcie go to niekoniecznie milion wyświetleń dziennie, tryliard czytelników i mnóstwo sponsorów. Sukcesem jest samorozwój, docenienie przez drugą osobę, fakt, że zdobyłeś się na taki trud i trwasz w nim nadal...

Michalina: Dokładnie, mam nadzieję, że moi czytelnicy wezmą sobie do serca to, co tu powiedziałaś. Ostanie pytanie: Zamierzasz kiedyś przestać pisać? Mówisz sobie czasem: "Jeszcze pół roku i koniec z tą zabawą!"?
Sara: Nie ma takiej opcji. Będę pracowała jak długo będę miała czas, siłę i pomysły, chyba, że czytelnicy przestaną chcieć tego miejsca, do czego, mam nadzieję, tak szybko nie dojdzie.

Michalina: Skoro tak, to życzę Ci powodzenia i przede wszystkim wytrwałości w tym, co robisz. Trzymam kciuki!


     

środa, 11 maja 2016

Jak osiągnąć sukces?


Trudno mi jest znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale mimo wszystko postanowiłam poruszyć ten temat na blogu. Osobiście uważam, że to bardzo trudna kwestia, taka, która zależy od bardzo wielu czynników, a najważniejszym i w zasadzie takim kluczowym jest to...

Jak postrzegamy sukces?


Czym on dla nas jest? Sławą i niekończącymi się nagłówkami z naszym nazwiskiem na portalach plotkarskich? Wysoką pozycją w dużej firmie i możliwością dyrygowania innymi ludźmi? Posiadaniem dużej i szczęśliwej rodziny, w której wszyscy nawzajem kochają się i szanują? Tytułem doktora, który możemy sobie wpisywać przez nazwiskiem, kiedy coś podpisujemy? Wieloma zerami na koncie bankowym? To bardzo osobista kwestia i szczerze życzę każdemu z moich czytelników, żeby zdefiniował sobie sukces w odpowiedni sposób. 
Wiele osób myśląc o sukcesie widzi dążenie po trupach do celu. Uważam, że nie jest to prawidłowe myślenie, a na pewno nie zdrowe. Budowanie swojego szczęścia nie powinno wiązać się z nieszczęściem ludzi, którzy nas otaczają. Jeśli tak postrzegasz sukces, przemyśl jeszcze raz jego definicję.
Czym więc jest sukces? Dla każdego czymś innym. Nie jestem w stanie podać Wam ogólnego wytłumaczenia tego słowa, chociaż pewnie ktoś je już gdzieś opracował. Pewnie amerykańscy naukowcy, jak wszystko na świecie. Mogę za to powiedzieć czym sukces jest dla mnie.

Sukces oznacza spełnienie, ale takie, które wiąże się z brakiem stuprocentowej satysfakcji z tego, czego dokonaliśmy. 


Stwierdzenie to brzmi trochę pesymistycznie, to prawda, ale dla mnie jest jednocześnie odpowiedzią na pytanie jak odnieść sukces.

Nigdy nie bądź w stu procentach usatysfakcjonowany tym, co udało Ci się osiągnąć. Nie przestawaj działać.

Nie chodzi tutaj o to, żeby całe życie być z siebie niezadowolonym i tylko na wszystko narzekać, ale raczej o to, żeby nie spoczywać na laurach. Można w którymś momencie w życiu poczuć, że osiągnęliśmy wszystko, czego chcieliśmy, że nasze marzenia, którymi jako dziecko dzieliliśmy się z kolegą z piaskownicy właśnie się spełniły. Oczywiście, że można. Niewątpliwie będzie to cudowne uczucie, bo nie ma na świecie niczego przyjemniejszego, niż poczucie spełnienia. Jednak szczególnie w takim momencie należy pamiętać o tym, że to jeszcze nie jest koniec naszej drogi i, że możemy się dalej rozwijać, rosnąć w siłę. Jeśli za to pozwolimy satysfakcji przejąć nad nami kontrolę, to będzie koniec. Staniemy w miejscu, będziemy żyć tym jednym sukcesem, który udało nam się osiągnąć. Przecież nie o to chodzi i nie do tego zmierzamy. 
Chcemy, by nasze życia były pasmami sukcesów. Nie stanie się tak, jeśli spoczniemy na laurach. Będziemy żyć przeszłością i, przede wszystkim, staniemy w miejscu. Inni ludzie będą się pięli wyżej, osiągali kolejne sukcesy, a my zostaniemy gdzieś daleko za nimi. Być może obudzimy się za kilka lat, ale wtedy może być już za późno. Dlatego nigdy nie można być w stu procentach usatysfakcjonowanym tym, co udało nam się osiągnąć. Nie wolno przestawać działać. 

Skąd takie wnioski?

Pozwólcie, że będę posiłkować się przykładem z mojego życia. Zajmuję się ostatnio copywritingiem. Jestem raczej osobą początkującą w tym zawodzie, dlatego przypadają mi te najprostsze zlecenia (tak zwane precle). Żeby cokolwiek na nich zarobić, trzeba napisać ich dziesiątki, naprawdę. Mi obecnie udaje się wyrobić jakąś tam, obraną przez siebie dzienną normę, ale mam gdzieś z tyłu głowy myśl, że to jest za mało, że powinnam pracować więcej. I w zasadzie, to jest prawda. Żeby dostawać poważniejsze, bardziej wymagające (ale jednocześnie lepiej płatne) zlecenia, trzeba wyrwać się od precli. Z kolei, żeby to zrobić, trzeba pisać bardzo dobre precle. Ćwiczenia sprawiają, że jesteśmy w czymś lepsi, dlatego pisząc dużo tych niewymagających tekstów, będę pisała je coraz lepiej. Jakbym zatrzymała się w miejscu, w którym teraz jestem, mogłabym oczywiście do końca życia pisać precle, ale czy to jest mój cel zawodowy? Da się z tego utrzymać, oczywiście, jednak czy tego chcę? Czy nie chcę przyjmować poważnych, dużych projektów? Czy nie chcę pisać, chociażby tekstów zapleczowych (które są o poziom wyżej od preclowych, jakby ktoś nie był zorientowany w temacie)? Oczywiście, że chcę. 
Mogę pisać bardzo dobre precle przez całe życie, albo rozwijać się i tworzyć lepszy kontent. Wybór należy tak naprawdę tylko do mnie. 

Jak w takim razie odnieść sukces?

Trzeba działać, to jedyna metoda. 

A Wy, co myślicie na ten temat? Dajcie znać czym dla Was jest sukces.


    




niedziela, 8 maja 2016

Poradnik blogowy - Sprawdzona metoda na reklamę bloga! HIT!

Obs za obs/ kom za kom?



Najlepsza metoda na reklamę bloga! Piszesz post w stylu:

"Zapraszam na mój blog! (Adres bloga) Oddaję, obs za obs, kom za kom. Kto chętny, niech zacznie!"

Nie musisz się nawet wysilać, skopiuj po prostu to, co napisałam i dodaj link Nie ma co się przemęczać. Wrzuć taki post na kilka grup blogerskich i tak dla pewności jeszcze w komentarzach pod postami innych twórców. To naprawdę skuteczne! Zapewniam, że każdy, kto zobaczy ten tekst od razu wejdzie na Twojego bloga, zaobserwuje i doda merytoryczny komentarz w podobnym stylu.
Licz się z tym, że ta osoba prawdopodobnie nie wejdzie na Twojego bloga już nigdy więcej, ale przecież najważniejsze są cyferki i to, że masz jednego obserwatora więcej. Nieważne, że to pusta obserwacja i, że Twoja twórczość tak naprawdę nie interesuje tej osoby.  Cyferki w statystykach rosną! Czy to nie cudowne?

Przecież o to chodziło!
Prawda?
Jasne, że prawda!

Aha, jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Musisz się odwdzięczyć Twojemu nowemu obserwatorowi. W końcu to obs za obs, a nie obs za darmo. Zaobserwuj każdego blogera, który dzięki dodaniu takiego posta zaobserwował Ciebie. Nie masz innego wyjścia, bo stracisz cenne cyferki. Nieważne, że Twoja zakładka z obserwowanymi blogami stanie się wysypiskiem śmieci i prawdopodobnie nigdy z niej nie skorzystasz. Będzie warto. Popularność w Internecie wymaga ofiar i poświęceń. 
Nie wchodź nigdy na blogi, które obserwujesz, nie ma sensu. W końcu ci, którzy obserwują Ciebie też tego nie robią.


A tak na poważnie...


Obs za obs? Serio? 
Zupełnie nie rozumiem osób, które stosują tego typu zabiegi marketingowe. Wydaje mi się po prostu, że kiedy piszemy bloga, nie powinno nam zależeć na pustych cyferkach, tylko na osobach, które chcą czytać to, co piszemy i są naprawdę zainteresowane naszą twórczością. Może jestem jakaś staromodna. 
Ostatnio dołączyłam do kliku grup dla blogerów i to, co się tam dzieje jest jakimś żartem. Oczywiście takie grupy mają swoje plusy, pojawiają się tam interesujące posty, można poznać nowe blogi (często prawdziwe perełki blogosfery), ale 99% postów to właśnie obs za obs, kom za kom. W związku z tym postanowiłam spytać członków jednej z tych grup o opinię na ten temat. Wyniki tego badania trochę mnie zaskoczyły, bo wszyscy napisali, że nie podoba im się to zjawisko i absolutnie go nie praktykują. Jakim cudem więc na grupie pojawia się taki spam? Sama nie wiem.

Zobaczcie co mówią inni blogerzy:

Ola Figura z bloga Muzyczna Lista - klik
"Gdy widzę kom/kom lub obs/obs to mnie od razu odrzuca od bloga. Jak mi się blog spodoba, to chętnie go zaobserwuję lub wyrażę swoje zdanie w komentarzu. Jak ktoś skomentuje lub zaobserwuje tylko na zasadzie wymiany to nic mu to nie da. Komentarz będzie nieszczery, a wiadomości o nowym wpisie będą lądowały od razu w koszu. Jeśli bloger ma ciekawy pomysł na siebie to nie będzie potrzebował się posuwać do tego typu aktów desperacji"

Natalia Romanowska z bloga Gorzka Czekolada - klik
"Wymiana obserwacjami i komentarzami to dobry sposób na poznawanie nowych blogów, jednak trzeba kierować się rozsądkiem i pilnować granic, bo chorobliwe "obs za obs" i "kom za kom" jedynie oszukują czytelników, jak i samych blogerów"







Emilia Miller z bloga Emilia Miller - klik
"Wszystko jest okej, jednak trzeba znać granice. Szczera wymiana komentarzy, kreatywnych, odnoszacych się do treści posta jest jak najbardziej okej. Osobiście stosuje taką metodę i odwdzięczam się za każdy komentarz tego typu. Jeśli jednak ma to być komentarz odnoszący się tylko do samych zdjęć lub typu 'fajny post, wpadnij do mnie' - ignoruje i staram się nie łapać za głowę.. 
Gorzej już z obserwacjami.. to tylko niepotrzebne liczby sztucznie zbierane, aby móc zacząć współpracować z chińską firmą...na takie coś się nie zgadzam, puste obserwacje nic nie wnoszą. Czasem zdarza mi się jednak brać udział w takiej akcji, ale tylko i wyłącznie wtedy kiedy mi i proponowanej osobie spodobają się nasze blogi "




    
Emotikon smi

wtorek, 3 maja 2016

Wszyscy ludzie, którzy mi imponują mówią, że nie umrę, jak nie zdam matury

Bullshit


Przez ostatnie trzy lata - całe gimnazjum i tak samo liceum - wszyscy mówili mi, że matura jest niesamowicie ważna i jeśli źle ja napiszę, albo, co gorsza, nie zdam jej, cała moja przyszłość będzie zrujnowana. Nie dostanę się na studia, nie znajdę pracy, nie założę rodziny (bo kto by chciał nieudacznika bez matury?!), a na koniec pewnie okaże się, że jestem śmiertelnie chora i umrę w wieku 19 lat. A to wszystko na pewno się nie stanie, jeśli tylko dobrze pójdzie mi na maturze. To wszystko sprawiło, że egzamin dojrzałości jest owiany jakąś dziwną aurą grozy i sama myśl o nim budzi przerażenie. Słowo "matura" powtarzane po kilka razy dziennie sprawiło, że większość z nas ma dreszcze, jak tylko je usłyszy. 
Dziś jestem na jeden dzień przed tym całym "dniem sądu" i mam okropnie mieszane uczucia. 
W piątek byłam na zakończeniu roku szkolnego. Podczas okropnie długiej i płynącej wolno jak krew z nosa ceremonii padły słowa:
"Nie bójcie się matury, bo to najprostszy egzamin, jaki przyjdzie wam zdawać w życiu. Nie ma się czego bać"
To po cholerę przez ostatnie 6 lat zawracaliście nam tym tyłki? Po co przez całą ostatnią klasę liceum robiliśmy powtórki do matury i rozwiązywaliśmy tony arkuszy? Dlaczego straszyliście nas tym, że niezdana matura to największa życiowa tragedia, skoro w gruncie rzeczy to łatwizna? Nie rozumiem. 
Oczywiście nie mówię, że nie zależy mi na dobrym wyniku na maturze, ale jestem trochę zła tym, że przez tyle lat byliśmy otoczeni stresorami. I to zupełnie niepotrzebnie. Wychodzi na to, że te całe nerwy były niepotrzebne.

Wszyscy ludzie, którzy mi imponują mówią, że nie umrę, jak nie zdam matury


"Ludzie ci mówią, że matura rozdaje karty na całe życie, całe życie będzie się za tobą wlec jak ci poszło na maturze. To jest okropne, okropny sposób myślenia. Tak samo jak to, czy się dostaniesz na studia, czy nie. Jak się nie dostaniesz na studia, na które chcesz, to możesz próbować przez następne 10 lat albo pójść na zaoczne, albo pójść gdzieś indziej. Jest mnóstwo opcji. Nie ma momentu w życiu, który decyduje o całej twojej przyszłości"
(Tak, to cytat Gonciarza.)

Wczoraj wieczorem (kiedy, swoją drogą, trochę spanikowałam, bo doszłam do wniosku, że tak naprawdę nic nie umiem) doszłam do wniosku, że tak naprawdę jest zupełnie inaczej, niż uczą nas w szkole. Znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać zależy w życiu od nas samych. Nie jesteśmy Edypami (nawiązując jeszcze do tej matury), których życiem rządzą wyroki Fortuny. W zasadzie, to mogę spełniać swoje marzenia niezależnie od tego, jak potoczy się moje życie. Każdy z nas może.  Łatwo jest zrzucić wszystko na jakiegoś życiowego pecha i poddać się biegowi wydarzeń. Znacznie trudniej jest wziąć życie w swoje ręce i zrobić z nim to, co naprawdę chcemy. Nie powinniśmy sugerować się tym, co mówią nam inni (a już w ogóle tym, co mówią nam w szkole). Szczerze żałuję, że nie zauważyłam tego wszystkiego wcześniej, bo jestem pewna, że podjęłabym inne decyzje. 
Weźcie życie w swoje ręce. Życie nie kończy się po liceum, a dopiero zaczyna.
Z taką myślą zostawiam wszystkich moich czytelników, a w szczególności tegorocznych maturzystów. Życzę Wam i sobie powodzenia jutro. 


sobota, 30 kwietnia 2016

PO CO NAM INTERNETOWY FEJM?

Przychodzę dziś do Was z dość nietypowym wpisem. Nietypowym, bo coś takiego do tej pory nie pojawiało się na moim blogu, chociaż w założeniu miało. Odeszłam trochę od moich planów, ale już wracam i to ze zdwojoną siłą. 
Przyznaję się od razu, że wpis ten powstaje w oparciu o ten - klik. W komentarzu nie zmieściłam wszystkiego, co chciałam powiedzieć na ten temat i postanowiłam odpowiedzieć z ten sposób. Stąd taki sam tytuł posta. Dlatego też prosiłabym Was o przeczytanie najpierw tamtego wpisu, a potem dopiero mojego.

Fejmy?


Pamiętam jak kiedyś, kiedy dopiero zaczynałam korzystać z internetu, ogromną popularność zdobyło Ask.fm. Nie były to jakieś zamierzchłe czasy, bo datowałabym to mniej więcej na końcówkę podstawówki, może początek gimnazjum, czyli może jakieś 6-7 lat temu. W każdym razie na takim Asku były osoby, które z jakiegoś powodu były okrutnie popularne. Dostawały masę pytań, jakieś znaczki, ordery czy cokolwiek to było (pamiętam tylko, że za to płaciło się przez smsa i można było właśnie komuś podarować z taki sposób). Teraz zupełnie tego nie rozumiem, bo przecież te wszystkie fejmy nie robiły nic poza byciem na Asku. Nic, naprawdę! Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek z tych popularnych osób prowadził bloga, kanał na YouTube, czy udzielał się w jakikolwiek inny sposób. Oni tylko odpowiadali na pytania, czasem wrzucali swoje zdjęcia, a sieć ich obserwatorów rosła i rosła. Jak mówię, teraz tego nie rozumiem, ale wtedy bardzo chciałam coś takiego osiągnąć.
I w sumie to po części mi się to udało. Trochę później, bo już kiedy byłam w drugiej, może trzeciej gimnazjum, rozpoczęła się era Photobloga. Sytuacja wyglądała podobnie jak z Askiem, z tym, że tym razem postanowiłam dołączyć do tego wyścigu szczurów. Założyłam anonimowego Photobloga, który miał jakieś 2500-3000 obserwatorów. Sama nie wiem czy na dzisiejsze realia to dużo, ale wtedy byłam z siebie strasznie dumna. Prowadziłam moją stronę przez jakiś czas, do momentu, w którym poczułam, że robię coś złego. Nie chcę tutaj o tym opowiadać, ale wywierałam okropnie zły wpływ na moich obserwatorów. W tym momencie usunęłam Photobloga i już nigdy do niego nie wróciłam. 

Kiedy przestać?


Po co Wam o tym mówię? Otóż w poście, który podlinkowałam Wam na górze (i który mam nadzieję, że jest przeczytany!) jest mowa o Essenie O'Neill. To bodajże modelka, śliczna i bardzo popularna w Internecie. Tak przynajmniej było, dopóki nie postanowiła rzucić tego wszystkiego. Essena odeszła od Internetu, skasowała swoje Social Media, o czym mówi w tym filmie:


Czy Essena zrobiła dobrze, wycofując się z tego "biznesu"? Pewnie tylko ona mogłaby Wam na to odpowiedzieć. Ja mogę tylko powiedzieć, że ją po części podziwiam. Mieć wszystko, o czym marzy 90% osób, które próbują w jakiś sposób udzielać się w Internecie i tak po prostu z tego zrezygnować? Zawieźć swoich obserwatorów? 
Tak, jeśli to uczyni nas szczęśliwszymi. Essena mówi o tym, czym tak naprawdę są te wszystkie obserwacje i lajki, do których wszyscy tak dążymy. To liczby. Odpowiedź jest szalenie prosta. To tylko liczby, które nie powinny za żadne skarby decydować o naszym szczęściu. W filmie można też usłyszeć, że Essena miała styczność z osobami dużo bardziej popularnymi od niej i wiecie co? Wiele z nich było w depresji i uśmiechało się tylko w momencie, kiedy robiło zdjęcie na Instagram. Należałoby zastanowić się chwilę, czy kilka, albo i kilka tysięcy lajków jest tego warte. 

Wychodzę teraz na bardzo krytyczną, ale tak nie jest. Sama działam w Social Mediach, prowadzę bloga, Facebooka, Instagram, czasem Tumblra. Jestem raczej aktywna w Internecie, bo z tym wiążą się moje pasje. Liczę się też z tym, że praktycznie każdy w jakimś stopniu żyje Internetem. I nie ma w tym nic złego! Wystarczy wiedzieć gdzie stoi granica i nie przekraczać jej. Nie ma niczego złego w dodawaniu filtra na zdjęcie, bo każdy chce być odbierany jako ładniejszy, szczuplejszy i Bóg wie jeszcze jaki. Naprawdę, to jest okej. Problem pojawia się wtedy, gdy naszym celem w życiu staje się liczba lajków, a znajomymi obserwatorzy. 
Post kieruję głównie do osób, które w jakiś sposób udzielają się w Internecie. Obejrzyjcie film Esseny i weźcie sobie do serca to, co mówi. Trzeba znać granice i wiedzieć kiedy się wycofać.


      

czwartek, 28 kwietnia 2016

Wywiad z blogerem: Krzysiek Dziekański


Życie jest domeną równie agresywną co rozwojową. Na blogu chcę nieść unikalną wartość, wartość, której boi się obecne, "demokratyczne" społeczeństwo. Ludzie rzucają się w próżnie, a ja w prosty, subiektywny sposób chcę im pokazać jak wypłynąć na wierzch. Bloga prowadzę wraz ze swoim przyjacielem, którego cenię równie jak siebie. Wciągnąłem go w to, bo wiem, że potrafi przekazać coś równie unikalnego jak ja. Aby zrozumieć naszą "twórczość" trzeba po prostu do niej zajrzeć, otworzyć się na jej treść. Bywa ona czasem tak niewygodna, ze potrafią się posypać tak zwane "hejty". Ale… agresja jest dążeniem” – tak mówi o swoim blogu Krzysiek Dziekański, z którym miałam przyjemność przeprowadzić dziś wywiad.  Wstęp jest bardzo intrygujący i zapewniam, że cała rozmowa jest utrzymana w podobnym klimacie. Z Krzyśkiem rozmawiało mi się bardzo miło, bo jest to osoba niebanalna i mająca coś do powiedzenia. Właśnie takich blogerów szukam i takich chcę Wam przedstawiać.
Warto dodać, że Krzysiek jest też autorem książki, co czyni go czymś więcej, niż tylko blogerem. Ten temat również poruszamy w naszej rozmowie. Jeśli chcecie poznać autora bloga Męska Strefa, który znajdziecie pod tym linkiem – klik, to czytajcie dalej.




Michalina: Pierwszym pytaniem, które mi się nasuwa jest to, skąd taki pomysł na bloga? Dlaczego akurat taka tematyka?
Krzysiek: Ostatnie trzy lata spędziłem w gimnazjum. I wiesz co? To miejsce, jest takim sennym wyrzutkiem, który zaspany tuła się w ciemnościach, z nadzieją, że zza warstwy swojego własnego brudu wyłoni się piękno tego świata. Obserwując tą istotę można dostrzec jak wielkim jest degeneratem.
I to właśnie przez to postanowiłem założyć bloga. Wiem, że są jeszcze ludzie, którzy mają w sobie coś głębszego aniżeli Nike na nogach. Tą grupę chcę wspierać w rozwoju, łączyć i pokazywać, że nie są sami. A tą drugą - zdemoralizowaną część chcę ciągnąć w górę.

Michalina:  Muszę przyznać, że wybrałeś sobie bardzo ambitne zadanie, ale nie zostaje mi nic innego, jak tylko życzyć Ci powodzenia w naprawianiu otaczającego Cię świata. Blog, który obecnie prowadzisz jest Twoim pierwszym dziełem, czy miałeś coś wcześniej?
Krzysiek: Zasugerowałaś mi próbę zbawiania świata, a to wcale nie tak.
 To nie pierwszy mój blog, ale do wcześniejszych zabrakło motywacji. W końcu powstał owoc mej pracy, który jest prężny oraz trwały. Mam kilkadziesiąt stałych czytelników, którzy wynoszą z tego bloga treści, a potem realizują ich założenia. Piszę głównie dla nich, a reszta? Reszta znajdzie coś dla siebie, przecież jest tam też wiele refleksji, dodatkowo recenzji i innych pierdoł typu lifestyle.

Michalina: Wybacz, jeśli się pomyliłam, ale najzwyczajniej w świecie tak można zinterpretować Twoje słowa. Jakbyś miał ambicje, żeby zostać Chrystusem blogosfery.
Krzysiek:  Tu w końcu wchodzimy na ciekawą tematykę: interpretacja i nadinterpretacja. Ty wydajesz się zdolna do tej drugiej. Ludzie lubią dosłowność sam ją lubię, ale równie mocno kocham ukrywać treści dryfujące między liniami moich zdań.
Chrystus blogosfery. Stopniowo byłem panteistą, potem deistą, obecnie można nazwać mnie ateistą. I tu nawiązuje do bloga: jakbym miał być Chrystusem blogosfery, to najpierw wierzyłbym w to, że mogę ją zmienić, kolejno negował istnienie zmiany jako zmiany fizycznej, ale wierzył w jej istnienie, potem już tylko wierzył: okey coś tam zrobiłem, ale to już w nic nie ingeruję, a na końcu i tak przestałbym wierzyć w cokolwiek.
Człowiek lubi sobie tworzyć fikcję, w końcu mamy Świętego Mikołaja czy Króliczka Wielkanocnego, ja w tę fikcję nie wierzę. Dla mnie świat pokazał drugie oblicze i cholernie żałuję, że budzę się widząc zdjęcie tej, drugiej strony medalu nad łóżkiem.

Michalina: Masz całkowitą rację i tak samo to prawda, że trochę nadinterpretuję Twoje słowa. Z drugiej strony wydajesz się strasznie krytyczną osobą, dlaczego?
Krzysiek: Bo jestem krytyczny. Przez to często jestem uważany za idiotę, który wylewa agresje na innych, a powoduje to jego własna niedoskonałość - fakt tak funkcjonuje połowa jednostek, ale nie ja. Przez długi okres swojego życia byłem jednostką cholernie autodestrukcyjną - predyspozycja krytyczna mi z tego pozostała. Krytyka, krytyka, krytyka, ale w jaki inny sposób przekazać innym ludziom, że czas coś zmienić, skoro oni każde napomknięcie o wadach tego świata traktują jako krytykę? Połowa to oportuniści i konformiści bo przecież szczytem szczęścia jest teraz ogrom pieniędzy. Jestem jak kropla wrzątku zatopiona w białku jajka, gdzie piękno kryje się pod skorupą. Wpadam do środka i ścinam wszystko wokół, mimo, że na końcu i tak pozostaje zatrzymany.

Michalina: Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Teraz jednak wolałabym jednak jeszcze na chwilę wrócić do tematu bloga, może trochę marketingu. Interesuje Cię to w jakiś sposób? Robisz coś, by zapewnić swojej stronie rosnącą liczbę czytelników?
Krzysiek: Pewnie, że interesuję. Jedną z najefektywniejszych, stosowanych przeze mnie metod są… wywiady. Piszę wiele oficjalnych maili, przeprowadzam wywiady z różnymi osobami. Jak wiadomo one potem, z reguły je udostępniają. Ludzie wchodzą ja zyskuje czytelników. Bo nawet w wywiadach wtrącam swoje.

Michalina: Z kim przeprowadziłeś wywiad, z którego jesteś najbardziej zadowolony?
Krzysiek: Tyberiusz "Tyberian" Kowalczyk. On niósł konserwatywne wartości, a poza tym... przeważała tematyka sportów walki, a to raj, w którym mogę cieszyć się plonami rozmów. Poza tym był to wywiad przeprowadzany telefonicznie, wiec wszystko płynęło całkowicie inaczej.
Na drugim miejscu postawię Tomasza Kowalczyka, ale na drugim tylko dlatego bo jego wywiad zniknął - przeniósł się do mojej książki.
Dzieli wraz z Tybkiem pierwsze miejsce Karol Michalik. Nihilista, który traci pamięć, a to co dla niego istotne chcę zapisać i udostępnić w formie książki. Choć akurat wywiad z Karolem powierzyłem współzałożycielowi tego bloga - Piotrkowi.

Michalina: Okej, w takim razie jeszcze jedno blogowe pytanie: co lubisz czytać? Podobne blogi do Twojego czy coś zupełnie innego?
Krzysiek: Zacznijmy od tego, że ja czytam tylko trzy blogi. Jeden praktyczny:  Facetem jestem i o siebie dbam, prowadzony przez Tomasza Saweczko, psycholog-pisze, prowadzony przez Monikę Kotlarek oraz tomaszkowalczyk.com, prowadzony przez wspomnianego już wielbiciela sztuki oraz poetę.

Michalina: Muszę przyznać, że Jestem facetem i dbam o siebie też czytam, mimo tego, że nie jestem facetem ;). Z innej beczki. Wiem, że wydałeś książkę. Powiesz coś o niej?
Krzysiek: darquizi.blogspot.com - mój stary blog, który teraz przekierowuje na moją obecną domenę. To blog, któremu zawdzięczam na prawdę wiele, półtorej roku temu, to właśnie dzięki niemu odważyłem się robić w blogosferze to co robię obecnie. Książka jest zmienioną formą tamtego bloga, który już nie istnieje, bo w pełni oddałem się nowemu projektowi. Treści bazują na tych z bloga, skupiam się na samorozwoju, choć nie brakuje dawki refleksji, wywiadów czy filozoficznych rozważań. To takie wszystko w jednym, owoc mojej osoby.

Michalina: Wiem też, że, jakby nie patrzeć, jesteś bardzo młody. Jak udało Ci się organizacyjnie załatwić wydanie tej książki? Nabiegałeś się po wydawnictwach? Opowiedz, proszę, jak to było od samego początku, bo osobiście bardzo mnie to interesuje.
Krzysiek: Zacznijmy od tego, że ja zacząłem bardzo wydajnie pisać całkowicie inną książkę, w momencie, w którym dostałem propozycję od wydawnictwa Złote Myśli. Napisałem połowę dzieła, wysłałem im i dopiero poznałem warunki. Od razu zrezygnowałem.
Nową książkę wydałem dzięki Ridero. Wszystko odbywało się online, a potem już tylko czekałem na moderację i akceptację 4 wydawnictw. Książka się spodobała, została zaakceptowana, a mi nie pozostało teraz czekać, aż pojawi się na e-półkach księgarni. Książkę wydałem w wersji e-booka, bo po pierwsze to prostsze, a po drugie ja sam wolę e-booki, choć polskie społeczeństwo sceptycznie do nich podchodzi.

Michalina: Masz zamiar kiedyś wydać książkę również w wersji papierowej? Osobiście uważam, że taka pozycja sprzedałaby się lepiej ze względu właśnie na to, że, jak mówisz, Polacy podchodzą sceptycznie do e-booków.
Krzysiek: Nie zależy mi na ogromnej sprzedaży. Z reguły postępuję wobec własnego głosu, tak jest i w tym przypadku. Obecnie piszę powieść, o chłopaku powiązanym z mafią i ją planuje wydać w wersji fizycznej. Ale to tylko dlatego, bo chcę mieć twardą okładkę i 200 stron na swoim regale pośród serii książek masy, twórczości Tokarczuk oraz kilku innych autorów.

Michalina: A więc szykuje się kolejna książka? Zdradzisz moim czytelnikom coś na temat jej fabuły, czy to jeszcze tajemnica? ;)
Krzysiek: Zdradzę ile mogę. "W imię świętej przyjaźni" - taki jest tytuł. Akcja odgrywa się w latach 90, miejsce to Pruszków oraz okolice. Dwójka przyjaciół, mężczyzn. Dwa zupełnie inne charaktery, jeden szuka łatwego sposobu na zarobek, drugi to wytrwały sportowiec, zawodnik MMA. Pierwszy z nich już dawno wciągnął się w kontakty z mafią, ale teraz chce posunąć się o krok dalej. Chce wciągnąć w to swojego przyjaciela, jego celem są nielegalne walki, ze swojego braciaka chcę uczynić gwiazdę gal. Okłamuję go, a tamten święcie przekonany, że robi w słusznym celu - niesienia koniecznej pomocy dla swojego towarzysza, walczy i ginie podczas trzeciej walki. Nasz zły charakter przechodzi metamorfozę i próbuję się zemścić.
Chcę dzięki tej książce pokazać problemy współczesnego społeczeństwa i ujawnić lico degrengolady. Że w książce, charakter jednego bohatera odzwierciedla mój sposób bycia, a osobowość drugiego odzwierciedla mojego przyjaciela, którego ze mną już nie ma.

Michalina:  Brzmi strasznie ciekawie. Lubię książki, które oprócz samej akcji mają jeszcze jakieś drugie dno. Z tego, co widzę, Twoja właśnie taka będzie. Porozmawialiśmy o książkach, a teraz, na koniec, chciałabym wrócić trochę do tematu bloga, żeby jakoś ładnie zamknąć nasz wywiad. Chodzi mi mianowicie o to, czy zamierzasz kiedyś skończyć z blogiem i oddać się innym zajęciom (jak chociażby tworzenie kolejnych powieści), czy może widzisz w nim sposób na zarobek, utrzymanie się?
Krzysiek: Zarobek z bloga ma być dla mnie korzyścią, a mój będzie posiadał silny puls, dopóki ja będę miał tematy, a na świecie będzie choćby jedna osoba, która będzie preferowała czytać, aniżeli oglądać tego dennego YouTube’a, które odebrał nam możliwości wizualizacyjne.

Michalina: Okej, myślę, że to już wszystko, o co chciałam Cię zapytać. Chyba, że chcesz jeszcze coś dodać? Jakaś rada na koniec dla moich czytelników?
Krzysiek: Bądźcie sobą i pilnujcie własnej ideologii. Zapamiętajcie, że nieulotną formą szczęścia jest samoakceptacja, a nie akceptacja nas przez innych. Jeżeli boicie się opinii innych ludzi, to jesteście idiotami. Bo ludzie nas oceniają, ale przyzwyczajają się szybciej niż nam się wydaje, a ich pamięć co do naszych dziwactw jest krótsza niż nasze ograniczenia.

Na koniec jeszcze raz chciałabym Was zaprosić na bloga Krzyśka – klik. Jestem przekonana, że nie zawiedziecie się.


     




wtorek, 26 kwietnia 2016

Wywiad z blogerem - Sebastian Waszczuk

Długo zastanawiałam się z kim przeprowadzić wywiad, bo miałam niemało kandydatów. Postanowiłam jednak postawić przede wszystkim na jakość, bo nie chcę przecież dodawać byle czego na bloga. W tym momencie znalazłam Sebastiana z bloga, którego znajdziecie tutaj: klik.  Osobiście muszę przyznać, że to jest ostatnio jedna z moich ulubionych stron, które czytam w wolnym czasie. 
Co można powiedzieć o blogu Sebastiana? Sam autor twierdzi, że po części należy on do stron lifestylowych. Nie jest to jednak typowa pozycja, bo i autor nie jest typowy. Jeśli chcecie poczytać o życiu z męskiego punktu widzenia, serdecznie zapraszam. 
Więcej jednak powie Wam sam Sebastian.

Michalina: Skąd taki pomysł na bloga? Dlaczego akurat taka tematyka?
Sebastian: Moje życie blogowe zaczęło się jakoś dwa lata temu, kiedy to pierwszy raz założyłem bloga. Nie był to jakiś ambitny czy godny uwagi wytwór, ale od tamtego czasu zacząłem zagłębiać się w blogosferę i tak oto widzimy mnie teraz, jako autora aktualnego bloga. Głównym powodem założenia tej mojej małej strony w internecie była chęć wyrażenia siebie i swoich poglądów, chęć pokazania ludziom jak widzę świat ja i może nawet nakierowania ich na nową drogę.
Prowadzę bloga lifestylowego z przemyśleniami. Sam do końca nie umiem go skategoryzować, bo piszę w nim to, co uważam za stosowne, nie kieruję się jakimiś zasadami, mój blog jest wolny tak jak ja, ale jak wspomniałem jakaś konwencja lifestyle jest, więc o makijażu raczej u mnie nie przeczytacie.

Michalina: Jak długo piszesz blogi? Nie tylko obecnego, ale ogólnie. Ile ich miałeś?
Sebastian: Jak wspomniałem wyżej, moja przygoda z blogowaniem zaczęła się około dwóch lat temu. Zacząłem od nieprzemyślanych tworów, które musiałem potem usuwać, bo nie wiedziałem jak dalej cokolwiek prowadzić. Myślę, że musiałem dorosnąć i dostosować chęci do możliwości. Wyklarować to, co chciałem żeby zostało i usunąć to, co mi przeszkadzało. Do teraz miałem chyba z 5 blogów, na niektórych nawet nie pojawił się jeden wpis.
źródło: facebook

Michalina: Długo myślałeś nad założeniem bloga?
Sebastian: Szczerze mówiąc nie. Pewnego wieczora, myślę, że przez znudzenie, postanowiłem wejść i blogspota i zrobić coś nowego. Potem zobaczywszy chaos wróciłem na wordpress gdzie do tej pory piszę, bo najzwyczajniej jest mi tam lepiej. Nad aktualnym blogiem rozmyślałem kilka dni aż w końcu powiedziałem, że „robię” i tyle. Blog zaczął działać i bardzo się z tego cieszę.

Michalina: Skąd bierzesz pomysły na posty?
Sebastian: Jestem fanem Youtube’a i chyba, dlatego najwięcej inspiracji biorę stamtąd. Tak, inspiruję się Internetem szeroko pojętym i tym, co widzę, na co dzień. Większość postów przyszła mi do głowy od tak sobie, a inne znalazłem w filmikach, na Pintereście czy na innych blogach. Jeżeli by się tak zastanawiać, mi o inspiracje nie trudno. Zawsze znajdę jakiś ciekawy temat do poruszenia.

Michalina: W jaki sposób zdobywasz czytelników?
Sebastian: Myślę, że nie staram się jakoś specjalnie. Mam swoje sprawdzone sposoby, które każdy z blogerów wykorzystuje. Jest też kilka takich, które uważam za żałosne i nie do przyjęcia, mimo że są powszechne. Zazwyczaj po prostu, ogłaszam bloga na social mediach, potem robę to z postami. Kontaktuje się z innymi blogerami, aby współpracować, robimy kampanie i inne fajne rzeczy. Nigdy nie oferuję kom/kom czy obs/obs, bo to według mnie najzwyczajniej w świecie fałszywe, żałosne i nieefektywne, bo co mi z obserwacji na pusto, skoro potem będzie zero reakcji.
źródło: blog Sebastiana

Michalina: Jakiego rodzaju posty zdobywają największą popularność na Twoim blogu?
Sebastian: Piszę wiele postów o rożnej tematykach, ale najbardziej podobają się te, że tak powiem, nacechowane emocjonalnie. Te, które wzbudzają odzew czy początkują jakąś reakcję. Wojny płci czy podobne tematy to ciekawy sposób by ujrzeć zdanie innych, często odmienne od naszego.

Michalina: Przygotowujesz się jakoś do pisania postu? W jaki sposób?
Sebastian: Moje przygotowania zaczynają się godzinę przed publikacją postu, którego de facto jeszcze nawet nie ma. Piszę spontanicznie by nie zatracić tej początkowej idei. Jeżeli już się przygotowuję, to szukam grafik lub sam je robię. Moje posty na początku zawsze opatrzone są grafiką, a ułożenie kompozycji spójnej i dobrej oraz dobranie odpowiednich czcionek to nie lada wyzwanie.

Michalina: Najbardziej czasochłonny post na blogu? Co zajęło tyle czasu?
źródło: blog Sebastiana
Sebastian: Trudno mi o takim mówić, bo zdaje się większość była przygotowywana drogą z pytania powyżej. Ale najdłuższym postem, jaki musiałem przygotować, niekoniecznie pod względem treści, ale organizacji był pierwszy post z serii Sense of Self. Serii, której nie do końca dawałem kredyt zaufania i myślałem, że się nie powiedzie. Myliłem się.

Michalina: Czym zajmujesz się poza blogowaniem? Uczysz się, pracujesz? A może poświęciłeś się blogowi w stu procentach?
Sebastian: Niedawno skończyłem osiemnaście lat. Blogowanie to niejako hobby, które realizuje w weekendy i po szkole. W przyszłości mam nadzieję, że blog stanie się czymś więcej niż tylko hobby, ale nadal czekam na to, co przyniesie mi życie.

Michalina: Jakie posty najbardziej lubisz pisać, a jakie czytać? Twoje wybory się pokrywają?
Sebastian: Myślę, że czytam takie, które mi się spodobają, a jest ich mało jak na razie. Mogę stwierdzić jednak, że preferuję lifestyle’owe blogi, bo uwielbiam dyskutować i widzieć, jakie podejście do sprawy mają inni.

Michalina: Zamierzasz kiedyś przestać pisać? Mówisz sobie czasem: "Okej, po trzydziestych urodzinach zakończę to wszystko!"?
Sebastian: Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim podejściem. Nie stawiam sobie niepotrzebnych granic, bo nastawiony jestem na rozwój. Życie pokaże, może kiedyś stracę zapał, a może i nie. Jak na razie nie mam zamiaru przestawać robić cokolwiek, co lubię.

Na koniec chcę oczywiście podziękować Sebastianowi za wywiad. Bardzo miło mi było nawiązać z nim współpracę. Kolejny tego typu post powinien ukazać się już w przyszłym tygodniu. 
Piszcie, proszę, co myślicie na temat moich wywiadów. Każda opinia jest bardzo istotna :).